„Bywa i tak...” Ireny Szeligi z 1962 r. zaczyna się mocno: „Moje dzieciństwo nie było dzieciństwem. Moim miastem był Poznań. Pierwszym świadomym wspomnieniem – leżący na ziemi trup”. O autorce niewiele udało mi się dowiedzieć. Najprawdopodobniej napisała tylko tę jedną powieść i jej teatralną adaptację. Musiała mieszkać w Poznaniu, bardzo szczegółowo go opisuje. Trup, o którym mowa na początku, to Niemiec leżący na skwerze między Górną i Dolną Wildą. Bohaterka zobaczyła go, gdy jako dziecko wyszła z matką ze schronu zimą 1945 r. Wciąż było słychać dudnienie frontu i dymił Fort Grolmana.