Książka-reportaż Marcina Kąckiego nie wprowadza nas w temat powoli tylko rzuca na głęboką wodę od razu. Zaczyna się mocnym przytupem i brutalnie wciąga nas na karty historii (pięknego?) miasta Białystok, które - o czym nie wiedziałam - jest miastem żydowskim z pochodzenia. Po lekturze już wiem, że przecież nie miałam prawa tego wiedzieć, ponieważ nasza historia ogólna bardzo skrzętnie urywa ten fakt. Ukrywa nielojalność i nienawiść polskich sąsiadów do żydowskich. Ukrywa niechęć jego mieszkańców do wszystkiego, co inne, co nie stojące pod sztandarem ultrakatolickiej Polski. Kącki ukazuje nam Białystok jako miasto paradoksów - z jednej strony walka o przedwojenną historię miasta, a z drugiej zawiść i niechęć, oraz swastyki na murach. Po jednej stronie barykady pierwsze dziecko z invitro a po drugiej fanatycznie wręcz religijna doktor nauk, lekarz w szpitalu. Są tacy, którzy zarzucają autorowi, że jest nieobiektywny, że skupia się tylko na pokazaniu jednej frakcji, na tej "ultra-złej" stronie miasta, którą się lubi krytykować za jej zaściankowość ,"polskość" i swastyki na elewacjach. Jednak głos strony przeciwnej tam jest - i to, że jest go tak mało na kartach tej książki, świadczy o tym, jak mało jest słyszalny i jak mocno tłamszony. Ponadto ten reportaż świetnie wpisuje się w ostatnie wydarzenia w naszym kraju (patrz: parada równości w Białymstoku; mowa nienawiści ze strony rządzących; polski fanatyzm, homo i ksenofobia). Jedne czego mi w tej książce zabrakło, to wnioski...