Opinia na temat książki Beksińscy. Portret podwójny

@bea-ta @bea-ta · 2019-12-07 21:40:39
Przeczytane przeczytane 2016 Biblioteka domowa
 Od kilku dni ciążyła mi myśl o napisaniu opinii po lekturze „Beksińskich”. Po pierwsze z racji ogromnej ilości i złożoności poruszonych w książce problemów, które uważam za niezwykle ważne i o których chciałabym wspomnieć. A po drugie, i to chyba ważniejsze, z racji moich odczuć towarzyszących lekturze, bardzo różnych od odczuć innych czytelników. Próbowałam podejść do tematu po tzw. „kolei”, ale niestety, nadmiar emocji z mojej strony przy niedomiarze umiejętności napisania tego, „co pomyśli głowa”, sprawił, że opinia ta będzie bardzo chaotyczna i przydługa, za co z góry przepraszam.

Zazwyczaj nie sięgam po biografie. Zazwyczaj nie sięgam po biografie ludzi żyjących w moich czasach, w mojej kulturze. Zazwyczaj nie sięgam po biografie ludzi, których znam z ich twórczości, osiągnięć itp.

Zazwyczaj. Bo zostawiam sobie ewentualność na okazję taką, jak „Beksińscy”: rewelacyjne opinie, recenzje na wysokim „c” i wysokie notowania autorki.

Książka o artyście. Książka o człowieku. O zwycięstwie jednego nad drugim.

Tak… Można byłoby powiedzieć, że to doskonały przykład na to, do czego prowadzi zapatrzenie w siebie, brak ciepła rodzinnego, brak wychowania w rodzinie, brak poczucia odpowiedzialności… Tak. Tylko, co z tego? My widzimy tylko poszczególne elementy. I znamy zakończenie. Ale nie wiemy nic o ich poczuciu szczęścia, spełnienia, satysfakcji… Być może Zdzisław był szczęśliwy realizując swoje kolejne chcenia, wykorzystując wszystko i wszystkich do osiągnięcia swoich celów, przekształcając swoje fobie, fascynacje i "inności" w język sztuki. Być może przeżywał coś na kształt ojcowskiej dumy obserwując liczne talenty swojego syna. Być może Zosia była najszczęśliwszą kobietą świata będąc podnóżkiem artysty, pełniąc rolę jego muzy, matki i gosposi. Być może Tomek też przeżywał swoje szczęścia… Być może.

A może to opowieść o niemalże doskonałej formie egocentryzmu. Beksiński osiągnął coś, co większości nie udaje się nawet w małym stopniu: umiłowanie siebie i swoich chceń ponad wszystko. Jego chcenie determinowało jego wybory. Czy to było zafascynowanie fotografią, chęć zdobycia motoru czy chęć tworzenia zamiast pracy na etacie, wybór był zawsze jeden: zwyciężało chcenie. Nieważne, że wykorzystywał przy tym przyjaciół, kradł, poświadczał nieprawdę, skazywał żonę, syna i matkę na biedę, niedogrzane mieszkanie czy niedojadanie – liczyło się tylko jego chcenie.

To również książka o domu rodzinnym małego chłopca, w którym nikt z dorosłych nie wypełnia nałożonych na nich ról rodzinnych. To opowieść o domu, w którym jedyną zasadą dotyczącą wychowania dziecka było „Tomciowi wszystko wolno”.
To książka o tym, że geniusz, sława i pieniądze są niczym, jeśli brak w tym odrobiny ciepła, miłości… To książka o tym, że prawdziwy artysta rodzi się tam, gdzie odrzuca się kompromisy. Mamy tu także niespełnione fantazje erotyczne i fascynacje śmiercią.

Tak. I dla mnie ta książka byłaby genialnym przyczynkiem do rozmyślań dotyczących natury artysty, wychowania, wyboru życia innego niż tzw. wszyscy, gdyby to była fikcja. Wtedy moja ocena wyniosłaby 9-10 gwiazdek.

Ale…

Został tu zbudowany obraz panów Beksińskich… Czemu on służy? Ktoś się dowiedział, że był taki malarz? Ktoś, że ten malarz miał syna, bogatego w różne talenty, który popełnił samobójstwo? Że artystów nie sposób mierzyć ludzką miarą? Że to dobry sposób na przybliżenie sylwetki twórcy? Rzeczywiście? Takie wchodzenie w prywatność, z butami… Za twórcę powinny mówić jego dzieła… ech, czuję się byle jak… Może to kwestia, że tak niewiele czasu upłynęło od śmierci obu panów? A może kwestia tego, że twórczość Beksińskiego ojca w jakiś sposób była obecna w różnych momentach mojego życia? Może tego, że pamiętam, jak w ogólniaku ekscytowaliśmy się kawałem z klepsydrą zawiadamiającą o śmierci kawalarza, zrobionym przez syna znanego malarza? Albo „trójkowego” głosu Tomasza, który jeszcze pamiętam?

Od pierwszej strony czułam się źle, czytając tę książkę, nie mogłam jednak zdiagnozować problemu… Czekałam na zmianę samopoczucia, która nie nadeszła. Nadeszła natomiast diagnoza: czułam się zażenowana czytając listy obu panów Beksińskich nie do mnie skierowane, słuchając tego, co inni mieli na ich temat do powiedzenia, podczas gdy nie było już możliwości skonfrontowania tego z nimi, gdy nie mieli już oni szansy na obronę, wytłumaczenie, pokazanie sprawy czy wydarzenia od swojej strony… Tak… I już wiem, dlaczego tak naprawdę nie lubiłam biografii (w odróżnieniu od autobiografii czy dzienników, w których fascynuje mnie autokreacja autora): cały czas towarzyszyło mi uczucie, że nie jest w porządku wykorzystywanie w książce niehistorycznej pism adresowanych do konkretnej osoby (w konkretnym czasie, słownictwie, drodze porozumiewania się, bez kontekstu wielu wydarzeń i rozmów poprzedzających ten list, bez kontekstu jedynej w swoim rodzaju drogi porozumiewania się człowieka X z człowiekiem Y…). Jakim prawem czytamy ich słowa nie do nas skierowane? Ich myśli, skojarzenia, porównania, skróty są nam nieznane. Widzimy tylko zdania, które autorka książki uznała za stosowne upublicznić…
W czasach przedinternetowych pisałam dużo listów. Zastanawiam się, jaki obraz mojej przeciętności wyłoniłby się, gdyby powyciągać co niektóre fragmenty z listów do mojej przyjaciółki, z którą mogłam zawsze i na każdy temat… albo z listów do przyjaciela z lat młodości, który od lat mieszka w Stanach, w których dzieliłam się swoimi frustracjami dotyczącymi dorosłości, współczesności, polskiej rzeczywistości… I jedne, i drugie listy miały specyficzne słownictwo, skróty myślowe znane tylko nam, argumentację odnoszącą się do przypadków nam bliskich, nie zawsze zrozumiałą dla osób z zewnątrz itp… Jak ja bym się czuła, gdyby ktoś obcy chodził po moich znajomych, rodzinie i wypytywał, jaka ja właściwie jestem, co sądziłam na dany temat, co i kogo lubiłam, a przeciw komu, czemu byłam itp…, w celu upublicznienia tych wspominek, a ja nie miałabym możliwości odniesienia się do ich wypowiedzi, sprostowania, powiedzenia, że z mojej strony to wyglądało inaczej… Dlaczego, jeśli wobec mnie, czy kogokolwiek z Was byłoby to nie w porządku, to dlaczego jest w porządku wobec Beksińskich i ich najbliższych? Bo co? Bo byli znani? Ok, ale znani ze swej twórczości, może z jakichś głośnych wydarzeń, których uczestnikami byli… A my jesteśmy wprowadzani w obszary bardzo prywatne, bardzo intymne i nie poprzez środki, którymi oni do nas przemawiali, które oni wybrali do komunikowania się z szerokim światem… Moje odczucia, dla wielu z pewnością dziwaczne, nie znalazłyby się pewnie w tej opinii, gdyby nie swego rodzaju zachęta ze strony bohaterów:). Gdzieś pod koniec książki, znajduje się rozdział poświęcony książce wydanej przez Piotra Dmochowskiego, napisanej na podstawie prowadzonych przezeń dzienników, w których opisywał porażki związane z próbami wypromowania twórczości Zdzisława Beksińskiego we Francji. Na zapowiedź publikacji przez Dmochowskiego ich korespondencji, Beksiński zareagował następująco: „Nie zgadzam się na publikowanie moich listów do Ciebie ani też na publikowanie fragmentów i cytatów z tych listów. Były pisane w zaufaniu do Ciebie, a nie do publiczności”. A reakcja Zosi? Każe przysiąc mężowi, że dopóki ona żyje, on „już nigdy nie odezwie się do Piotra Dmochowskiego”. Po śmierci syna, Z. Beksiński ukrywa list pożegnalny i nagranie syna na dyktafonie z obawy, że "wszystko zagarnie policja i potem będą to słuchać rozmaici przypadkowi ludzie, i będzie ktoś w oparciu o to robić rozmaite prace habilitacyjne". I tyle. Uznałam więc, że to moje uczucie zażenowania, nie jest tak całkiem nie na miejscu…

Tak więc głębokie (bardzo) korzystanie ze źródeł, co wielu uważa za duży plus tej pozycji, w przypadku mojej oceny okazało się minusem. Poza tym, no cóż, w tym ogromie materiałów, drobiazgów, autorka nie wystrzegła się drobnych, hm, niedokładności, czegoś, czego bardzo nie lubię w literaturze faktu, a co na swój użytek nazywam „domysłem sugerującym”. Weźmy dla przykładu taki fragment: „Potrafi namalować, narysować węglem lub namalować temperą pięć obrazów dziennie na ogromnych arkuszach tektury. Nie wykańcza ich, nie starcza mu cierpliwości. Jest wobec siebie bezkrytyczny.” I koniec. Skąd ta skrupulatna autorka, podająca źródła mniej istotnych faktów, wie, że powodem niewykańczania prac jest brak cierpliwości? Skąd wie, że wtedy (czy zawsze?) był wobec siebie bezkrytyczny? Bo parę stron wcześniej możemy przeczytać, że Beksiński „uważa się za tumana, który nic nie wie, niczego nie widział, nigdzie nie był”, a jeszcze wcześniej: „uświadomiłem sobie, że jest tam coś, czego nie rozumiem, do czego nie dorastam, ale co mnie niezwykle pociąga. Wówczas zwątpiłem w swoją dotychczasową >twórczość<(…)”. To jak to było z tym bezkrytycyzmem?
Albo naiwne i, moim zdaniem niczemu, prócz dzisiejszych społecznych oczekiwań wobec wspomnień powojennych, niesłużące zdanie o kolegach Zdzisława ze studiów: „Są nieostrożni w czasach, gdy za dowcip można stracić indeks i trafić do pracy w kopalni. Kpią z komunizmu”. No i nic dalej z tego nie wynika, a spodziewałabym się po czymś takim wzmianki o tym, że któryś z tych kolegów za taki to dowcip stracił indeks lub trafił do pracy w kopalni, albo przynajmniej znalazł się na dywaniku sekretarza studenckiej organizacji. A tu nic. Do samego końca prawie pięćsetstronicowej książki. Hm…
Oczywiście dostrzegam tu kawał dobrej roboty. Oczywiście dostrzegam język, sposób narracji. Oczywiście zgadzam się, że talent… Nie ulega wątpliwości, że to książka dobra, świetna edytorsko. Ale, w moim przypadku, to nie był najlepszy wybór na pierwsze spotkanie z twórczością pani Magdaleny Grzebałkowskiej. 
Ocena:
Data przeczytania: 2016-08-14
× 11 Polub, jeżeli spodobała Ci się ta opinia!
Beksińscy. Portret podwójny
5 wydań
Beksińscy. Portret podwójny
Magdalena Grzebałkowska
8.3/10

„Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna”. To nie jest książka o znanym i modnym malarzu, który malował dziwne i straszne obrazy. To nie j...

Komentarze
@jatymyoni
@jatymyoni · ponad 4 lata temu
Bardzo ciekawy tekst. Tylko, za każdym dziełem kryje się twórca i jego życie, które ma olbrzymi wpływ na to dzieło.
× 2
@gala26
@gala26 · prawie 5 lat temu
Świetny tekst.
@bea-ta
@bea-ta · prawie 5 lat temu
Dziękuję:)

Pozostałe opinie

* Ogólnie o panach Beksińskich. Fascynujący, nietuzinkowi, niesamowite dokonania, a przy tym normalni ludzie - z zaletami, przywarami, nadziejami, kłopotami. Oddaję obu panom hołd, zarówno Zdzisławo...

EK
@EwaK.

Fascynująca historia życia ojca i syna. Życia zakończonego tragicznie w obu przypadkach. Opowieść przedstawiająca fakty, ale napisana pięknym literackim językiem. Obowiązkowa lektura dla każdego.

Niesamowita historia, bardzo ciekawie zbudowana fabuła. Dawno nie czytałam tak dobrej biografii.

@Ewik@Ewik

Biografia Grzebałkowskiej o Beksińskich od dawna była na moim "czytelniczym celowniku". Kiedy w końcu się za nią zabrałam, już przy pierwszych rozdziałach zauważyłam z jaką pieczołowitością została n...

© 2007 - 2024 nakanapie.pl