Gdyby chodziło o zwykłą inwazję obcych, tej książki nie napisałby z pewnością Żwikiewicz. „Ballada o przekleństwie” jest czymś znacznie więcej. Ludzie ze Strefy Systemu są potomkami wielu generacji, a ci, o których mowa, żyją na samotnej planecie Hidalgo, pod jej powierzchnią. Historia ich egzystencji opowiedziana zostaje przez Pra-Matkę: historia Domu Na Jeziorze, Czarnego Statku, admirała Adaojamy i pięknej Czikomety. Żwikiewicz przeprowadza nas przez wszystkie te historie bez trzymania za rączkę. Jego język, styl opowieści wymaga od nas cierpliwości oraz akceptacji, że nie wszystko od razu musimy zrozumieć (to zresztą chyba cecha charakterystyczna Żwikiewicza). W „Balladzie…” niby chodzi o konfrontację Imperium Czerwonej Gwiazdy (czerwony olbrzym z białym karłem w środku) i Hidalgo, niby jest to próba ukazania kontaktu ludzi z konungami, którzy przejmują nad tymi pierwszymi władzę, ale jednak nie tylko. Konungom chodzi o coś zdecydowanie ważniejszego: o doświadczenie świadomości, której mogą się nauczyć jedynie od ludzi. Dowiedzą się i – choć wielkim kosztem – zrozumieją jej istotę. Książka Żwikiewicza nie jest łatwa. Trzeba ją czytać ze zrozumieniem i przede wszystkim cierpliwością (najeżona jest niezrozumiałą nomenklaturą odpowiednią czasom i mentalności tych, którzy zamieszkują obcy dla nas świat). Zapewniam jednak: po zrobieniu sobie chwilowej przerwy (jeśli oczywiście nie połkniemy powieści od razu) – coś nieodparcie gna nas z powrotem: do starboltów, karakanów i klonów, do Białego Karła i Mocy, której doświadcza Koloman i do mądrości, jaka prześwieca pomiędzy elementami tego na pozór niezrozumiałego świata.