"W bibliotecznej sali. Donośne: uff! — rozległo się po wielkiej bibljotecznej sali. — Nareszcie sobie poszedł! — wołała cieniutkim głosem książeczka, pomieszczona w szafie, stojącej pod oknem. — Ja nie mogę, ja nie mogę dłużej! To już jest nieludzkie! Ja jestem mała, całkiem mała, malutka książeczka i ciśnie mnie ten olbrzym, którego na mnie rzucił! Ja się uduszę — jęczała. — Proszę cię, posuń się! Ty ważysz tysiąc kilogramów, ty jesteś stara, jak ... jak grzyb! Ja nie mogę już ... Moja głowa, mój grzbiet... To brak miłosierdzia... — Nie jęcz — mówiła wielka księga, rzucona na małą książeczkę. — Co ja ci na to poradzę? Ruszyć się nie mogę, jestem bezradną... — Ależ ja się uduszę... Hryms! ... Spadła ciężka księga na podłogę, zsunąwszy się z małej, pękatej książeczki, która do tej pory tak żałosne wywodziła trele. — Aj, aj, aj! Boli, boli... mój stos pacierzowy, moja starożytna suknia, co ja pocznę, co ja pocznę? — Jęcz, jęcz! Sprasowałaś mnie na nic. Mało się nie udusiłam, tchu mi brakło ... A dobrze ci tam? Spod biurka dochodził żałosny jęk wielkiej księgi, która leżała w pożałowania godnym stanie. Rozpostarta, z szeroko rozrzuconymi ramionami, z podgiętymi kartami, przedstawiała obraz najokropniejszego poniżenia..."