Przyznam szczerze, że podchodziłam do tej książki pełna uprzedzeń. Od razu polubiłam autora, który zaczął swój reportaż od wyznaniam, że na podróż miał za mało pieniędzy, wiedział, ze mu nawet na taksówkę nie wystarczy, a jednak, że musi tam pojechać. To mnie przekonało, bo któż z nas nie jeździł tak tu i tam? W sumie uporałam się z nią nadspodziewanie prędko i nawet przyznałam jej 8 gwiazdek.
Książka jest hołdem złożonym, polskiej archeologii i jej niezwykłym osiągnięciom na granicy Sudanu i Egiptu. O profesorze Michałowskim już słyszałam, słyszałam też o wczesnych chrześcijanach z północnej Afryki, więc z chęcią pogłębiłam swoją wiedzę. Jest w mniej sporo konkretnej wiedzy historycznej, sporo opisów stanowiska archeologicznego, metod pracy, opisów sposobu życia mieszkańców miejscowość nieopodal polskich stanowisk archeologicznych i troszkę ideologii tchnącej myszką. Te właśnie dywagacje amerykańsko - radzieckie nudziły mnie. Czasy nie te i dla nas teraz to już nieistotne. Ale polskie odkrycia archeologiczne są warte przypomnienia, bo w obecnej 'arabskiej wiośnie ludów' te właśnie osiągnięcia i cenne zabytki ludzkości są rozkradane, niszczone i sprzedawane na czarnym rynku.
Warto by więc przypomnieć - może wznowić tę skromną książkę polskiego reportera.