Bardzo ostrożnie podchodzę do książek historycznych. Może dlatego, że wychowywałam się w swoistym rozdwojeniu jaźni. Jednej wersji historii uczyłam się w szkole, drugiej w domu i te wersje bardzo się różniły.
Autor znalazł swoją niszę i wypełnia ją kolejnymi książkami. Jednak dla mnie, przynajmniej w tej, za dużo stereotypów i za mało obiektywizmu. Przez całą książkę przebija negatywny stosunek do Marszałka Piłsudskiego. Niektóre historie są oklepane i nic nowego ani ciekawego nie przedstawiają. Może przykładem niech będzie Lwowska Szkoła Matematyczna. Nagrody za rozwiązanie problemów matematycznych w postaci żywych gęsi lub obiadów nie były ekstrawagancją lecz życiową koniecznością. Zeszyt do zapisywania problemów matematycznych w Kawiarni Szkocka nie kupił barman, ale jedna z żon matematyków i po wojnie zabrała go do Wrocławia. Przykładem na stereotypowość niech będzie przedstawienie postaci Stefana Banacha. Wymienia tylko genialną postać Rudolfa Weigla. Z urodzenia Niemiec, z wyboru Polak i Lwowianin, twórca szczepionki na tyfus. W czasie I Wojny Światowej więcej żołnierzy zmarło na tyfus niż zginęło w działaniach wojennych. Miał prawie 100 % szansę dostania Nagrody Nobla. Niestety wybuchła wojna, a po wojnie władze komunistyczne wycofały jego kandydaturę. Dzięki temu, że w czasie wojny mógł zatrudniać karmicieli wszy do produkcji szczepionki ratował kwiat inteligencji Lwowa przed opresjami hitlerowców. Przykładem właśnie jest Stefan Banach. Piękna postać i mało znana.
Dla mnie ta książka jest byle jaka, traktująca wszystkie tematy po łepkach, stronicza, pełna stereotypów i kompletnie bez pasji.