Bartłomiej Siwiec (ur. w 1975 r. w Bydgoszczy) – prozaik, poeta, dramatopisarz. Ukończył politologię ze specjalizacją dziennikarską na WSP w Bydgoszczy i studia podyplomowe z zakresu archiwistyki na UMK w Toruniu. Autor trzech powieści Zbrodnia, miłość, przeznaczenie, Autodestrukcja, Przypadek Pana Paradoksa, zbioru opowiadań Wszyscy byli umoczeni, dwóch zbiorów wierszy Instrukcja zabicia ptaka, Matka i róża i kilku dramatów 64 pozycje z życia szachisty, Wyszła z domu, Skóry, Anyżek. Jego dramaty były nagradzane i wyróżniane przez Dom Literatury w Łodzi, Teatr Powszechny w Łodzi i jury XII Ogólnopolskiego Konkursu im. Stanisława Grochowiaka w Lesznie; znalazły się też trzykrotnie w półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, a miniatura Wpuszczony w maliny,/i> została wyróżniona w konkursie pamięci Jana Himilsbacha w Mińsku Mazowieckim. Jego książki były też dwukrotnie nominowane w konkursie na najlepszą Bydgoską Książkę Roku Strzała Łuczniczki. Od 2013 r. felietonista „Bydgoskiego Informatora Kulturalnego”. Bartłomiej Siwiec jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Spośród tych tysięcy popołudni i wieczorów, które się zlewają, tworząc jedną, przeraźliwie długą, podziurawioną niczym szwajcarski ser historię, które pewnie można by jakoś uporządkować, miesiące oznaczyć beczkami, a lata cysternami, wyróżniają się te spędzone z Ferdynandem, które można by połączyć w nowe ciągi beczek i cystern. Pamiętam jednak jeden tajemniczy wieczór, krótko po śmierci mego druha, gdy głęboko odczułem, że życie jest bez sensu. Stary Rynek pustoszał, siedziałem samotnie, dopijałem ostatnie piwo. Na dworze wciąż było ciepło. Zdarzało mi się, że czasami zamawiałem piwo z sokiem malinowym, pamiętając dawne zwyczaje mojej matki, która czasem, dla poprawienia humoru, sięgała po cukier. Na chwilę odszedłem do toalety i gdy wróciłem, zobaczyłem osę tańcującą na słomce. Wpadała do napoju, za chwilę się wydobywała, znów wpadała i tak dalej. Nie przerywałem jej. Nie rzuciłem koła ratunkowego, ale też nie pomogłem jej utonąć. Czekałam na finał. Była uparta, niezwykle waleczna, w słodkiej pułapce. W końcu jednak wydostała się na zewnątrz i po słomce pięła się ku górze. Potem spacerowała wycieńczona po krawędzi szkła.