No ja mam na myśli self-publisherów "tradycyjnych", którzy dokładają grube tysiące złotych do wydania swojej, pożal się boże, twórczości na papierze, o której to najbliższa rodzina się dowie. E-booki są jeszcze tragiczniejsze, z 90% to jest właśnie radośnie wrzucone w sieć na zasadzie "jak każdy może, to ja też!". Zero redakcji, zero korekty, a autor się dziwi, czemu nikt nie pieje z zachwytu nad jego tekstem. Ba, czasem brakuje nawet własnego trzeźwego spojrzenia.