Nazywam się Paweł Sułkowski. Urodziłem się w Łodzi w świecie bez internetu, komórek i SMS. Mieszkałem na osiedlu pobudowanym przy największym żydowskim cmentarzu w Europie. Chodzić nauczyłem się w Sokolnikach – choć na chwilę muszę tam wpaść przy każdej wizycie w Łodzi. Do Liceum Dubois uczęszczałem w Koszalinie, gdzie byłem świadkiem liftingu zafundowanego temu powiatowemu miasteczku z okazji gierkowskich dożynek, zmieniającego je stopniowo w piękne miasto z chyba najładniejszym amfiteatrem w Polsce posadowionym w przepięknym parku.
W okresie kontrrewolucji solidarnościowej studiowałem geografię w Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Tam nauczyłem się porządnie grać w brydża, tam, kiedy przyszła pora, drukowałem ulotki i różne niepokorne pisma. Tam też brałem udział w dwu studenckich strajkach, z których pierwszy był ważniejszy, bo to na nim po raz pierwszy zauważyłem Alicję (o której niżej), a drugi bardziej spektakularny, bo zakończony tuż przed wprowadzeniem przez Jaruzelskiego stanu wojennego. Później pracowałem naukowo w UAM, a jeszcze później w Uniwersytecie Łódzkim. Byłem stypendystą Université Lille III we Francji. Potem zrezygnowałem z kariery naukowej, a wolna Polska zastała mnie we wsi Ryjewo koło Malborka, skąd roztaczał się widok na Zamek w Gniewie po drugiej stronie Wisły. Ostatecznie osiadłem w pałacu Hochbergów w Goraju-Zamku koło Czarnkowa w krajobrazowo najciekawszej części Wielkopolski, gdzie pracuję w Zespole Szkół Leśnych.
Moją żoną jest o czarodziejskim imieniu Alicja. O tym, że czas płynie, świadczy trójka już dorosłych – jak mawiała ich babcia – ancymonów: Piotr, Kuba i Kasia.
Z wykształcenia jestem geografem. Moją pasją są podróże (co wcale nie znaczy, że zaraz muszą być na koniec świata) i historia starożytna (co znowu nie znaczy, że jestem od niej ekspertem). Szczególnie wciągają mnie dawne systemy religijne, bo ciągle odciskają się na naszym sposobie postrzegania świata i na tym jacy jesteśmy.