Danuta Wróblewska we wstępie do książki „Artyści polskiej książki” napisała: „Półka z książkami należy do atrybutów domu. Ale atrybutów wyższej rangi. Bo przecież, mimo swojej zwyczajności, książka jest czymś więcej niż tylko rzeczą. Można w niej widzieć osobliwy wehikuł unoszący poprzez czas i przestrzeń w niezamknięte rewiry ducha. Także kluczyk otwierający strefę wyobraźni. Twór materialny i niematerialny. Rzecz i ponad-rzecz.”
Wśród setek ilustratorów, których przepiękne prace zdobią niezliczoną ilość książek i książeczek: bajek, baśni, opowiadań, powieści czy tomików z poezją, swoje miejsce ma również pewna artystka, której prac nigdy nie moglibyśmy nazwać tylko ilustracjami, a ilustracjami zwyczajnymi, byłoby wręcz niestosowne. Są to prace tak bardzo charakterystyczne, że nie sposób pomylić ich z innymi. Prace pełne głębi, wysmakowane, czasami iluzoryczne, ale w znaczeniu pozorności, które przy dokładniejszym spojrzeniu odsłaniają nam swoje drugie dno. Barwne, czasem stonowane, czasem pełne kontrastów, ale zawsze tak fascynujące i magiczne.
Życie: Elżbieta Gaudasińska urodziła się 27 stycznia 1943 w Strzyżowie w województwie podkarpackim.
Nie znalazłam dokładnych danych, ale niewiele później rodzina musiała przeprowadzić się do stolicy, ponieważ artystka wspomina, że mając siedem lat:
„...siadałam na parapecie okna i widziałam ruiny getta. Takie są moje pierwsze obrazy zatrzymane w pamięci. Do tego mieszkania wprowadziliśmy się po wojnie, nasze przedwojenne nie istniało. Do szkoły szłam też przez ruiny, ścieżką wzdłuż zasypanych ulic, po górach z kamieni i cegieł. Ale zaczęło się wreszcie w miarę normalne dzieciństwo, nauka, wycieczki za miasto, pierwsze książki.”
Zawsze uważałam, że miłość do „czegoś” wynosimy głównie z domu. Pierwsze zachęty i nieudolne próby grania na instrumentach, pierwsze ilustratorskie podrygi, fascynacja książką i słowem pisanym, to wszystko, przynajmniej w większości przypadków, zostało zaszczepione nam już przez rodziców, dziadków, osoby najbliższe. Potem, w miarę otwierania się na świat i poznawania życia, decydujemy jak bardzo chcemy pójść tą drogą. Ale to właśnie dom jest takiem oknem na świat i iskierką, która albo rozpali się bardziej, albo przygaśnie.
A jak zaczęła się przygoda z malarstwem pani Gaudasińskiej?
„Pamiętam na przykład wierszyki Brzechwy, z jeszcze przedwojennymi ilustracjami, czy „Świerszczyki” kupowane regularnie przez rodziców. I miałam może jedenaście lat, kiedy rodzice zaczęli mnie zabierać na wystawy malarstwa. Doskonale pamiętam abstrakcje Jaremy pokazywane w Arsenale, zrobiły na mnie duże wrażenie.”
Sama jednak niespecjalnie lubiła rysować. Jak powiedziała w rozmowie z Barbarą Gawryluk, dopiero pod koniec szkoły podstawowej zaczęła bardziej interesować się sztuką. Zapisała się wówczas do kółka plastycznego, a konkretnie na zajęcia z tkaniny. W liceum uczęszczała do MDK-u na zajęcia z malarstwa.
„W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku zdawałam zresztą do liceum plastycznego, ale ponieważ dostałam dwóję z matematyki, to się nie dostałam. Nie wiadomo zresztą dlaczego tak mi źle poszło, bo potem w liceum ogólnokształcącym byłam niezła z matematyki.”
Po ukończeniu liceum rozpoczęła studia na warszawskiej ASP (1961), choć też nie od razu:
„Jakiś pech mnie prześladował. Wtedy kandydat sam przynosił teczkę, a papiery przesyłała szkoła. Ale w moim przypadku tak się nie stało, szkoła zapomniała. Nie zdawałam na inne studia, poszłam pracować do Teatru Guliwer, bardzo dobrze to wspominam, nauczyłam się w pracowni lalek różnych rzeczy. A potem sama zadbałam o papiery, o teczkę i dostałam się na Akademię.”
Jak wspomina sama artystka początkowo studia nie spełniły jej oczekiwań:
„Nie podobało mi się i nie byłam dobrą studentką, mój profesor nie był ze mnie rad. W pierwszej pracowni spędziłam, męcząc się, dwa lata, a potem dostałam się do pracowni Aleksandra Kobzdeja i wreszcie poczułam się zadowolona. Profesor zawsze szanował indywidualności, a było ich trochę w naszej pracowni: Feliks Falk, Ryszard Winiarski, Adam Kreczmar, Jonasz Kofta. Ludzie, którzy potem poszli przecież w bardzo różnych kierunkach.”
Dodatkowo, przez dwa lata, uczęszczała też na zajęcia z tkaniny w pracowni profesor Anny Śledziewskiej. Podyktowane było to tym, iż artystka zdawała sobie sprawę, że malarstwo nie jest nie tyle dobrym, co dochodowym sposobem na życie i ciężko będzie się z niego utrzymać.
„Dwa lata po dyplomie u Aleksandra Kobzdeja zrobiłam wystawę. Sprzedałam cztery prace i zarobiłam 900 złotych. To były takie pieniądze, jak 900 złotych teraz. No i zabrałam się do ilustrowania.”
W 1967 roku obroniła dyplom w pracowni prof. Aleksandra Kobzdeja. Podobnie zresztą jak jej mąż, Tomasz Borowski, którego poznała w tamtym czasie.
Tomasz Borowski to grafik, ilustrator, scenograf, malarz, absolwent Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Przez lata współpracował z Instytutem Wydawniczym "Nasza Księgarnia", a także z Krajową Agencją Wydawniczą. Brał udział w wielu wystawach polskich i zagranicznych, m.in. w Bratysławie, Lipsku i Monachium. Jego twórczość cechują oszczędny, lapidarny styl, zwarta forma, zdecydowana kreska oraz różnorodność technik (artysta posługuje się kredkami, farbami, a także tuszem) i bogata paleta barw. Elżbieta Gaudasińska i Tomasz Borowski mają dwóch synów: starszego Pawła (1973) i młodszego Tymoteusza (1984). Obaj poszli w ślady rodziców i ukończyli Akademię Sztuk Pieknych w Warszawie. Tymoteusz jest malarzem, a Paweł pracował w reklamie, robił filmy animowane, a obecnie pracuje przy filmach fabularnych.
Jej pracownia na strychu nadal jest miejscem aktywnego ilustratora. W otoczeniu tkanin, rodzinnych pamiątek i prac jej i jej męża nadal powstają książkowe grafiki.
„Z pismami od dawna nie współpracuję – zrobiłam miejsce młodym, ale wciąż zajmuję się ilustracją książkową. Choć najchętniej skupiłabym się tylko na malarstwie i ilustrowaniu tekstów własnego wyboru, tak jak utworów Herberta.”
Po spotkaniu z artystką, Barbara Gawryluk napisała: „Uważne spojrzenie, energiczne ruchy, od początku konkretna rozmowa, do której solidnie się przygotowałam, a i tak artystce udało się mnie kilka razy zbić z tropu. Słynie z ciętego języka, poczucia humoru, wyrazistych poglądów. Do tego dochodzą znakomita pamięć, dystans do siebie, dar obserwacji i świadomość oczekiwań współczesnego odbiorcy literatury.”
Twórczość:
Elżbieta Gaudasińska-Borowska to wybitna polska ilustratorka, malarka i graficzka o oryginalnym, charakterystycznym i rozpoznawalnym stylu, autorka setek ilustracji do kultowych już książek.
Swoją pracę zawodową rozpoczęła od czasopisma dla dzieci „Świerszczyk”. Wykonywała drobne ilustracje do niewielkich tekstów. Współpracowała też z "Misiem", "Płomykiem", "Ciuchcią". Potem była „Nasza Księgarnia” (od 1968), „Biuro Wydawnicze Prasa-Książka-Ruch” oraz „Czytelnik” i w tym ostatnim projekty okładek pod okiem Andrzeja Heidricha, który w tamtym okresie współpracował już z wydawnictwem i zajmował się projektowaniem i tworzeniem ilustracji, a od 1974 był jego naczelnym grafikiem.
Taka ciekawostka: Andrzej Heidrich znany jest też jako twórca banknotów z serii Wielcy Polacy i Królowie i książęta Polski. Był również autorem poprawek godła heraldycznego Polski, wprowadzonych do obowiązującego obecnie herbu państwowego, a także insygniów Orderu Krzyża Wojskowego.
Pierwszymi zleceniami Gaudasińskiej były, na zasadzie współpracy z wydawnictwem, okładki do serii książek „Z jamnikiem” (powieści kryminalnych) oraz do książek Joanny Chmielewskiej, np. „Krokodyl z kraju Karoliny”.
„Pierwsze okładki robiłam po sześć razy. Przejść z malarstwa do grafiki jest bardzo ciężko.”
„Zawsze lubiłam literaturę dla dzieci. Miałam rodzeństwo, któremu czytałam, brat był młodszy o czternaście lat. Do dzisiaj lubię taką literaturę i dobre filmy animowane.”
To właśnie od tego czasu rozpoczęła się jej kariera ilustratorki książek (tylko do roku 1981 opublikowała ich 22) dla dzieci i młodzieży. Artystka współpracowała już nie tylko z Czytelnikiem i KAW, ale też z Naszą Księgarnią, Światem Książki i Nowym Światem, a także z zagranicznymi edytorami z Budapesztu, Taipei, Paryża.
„W latach osiemdziesiątych malowałam książki, a one się nie ukazywały. Na szczęście pojawiły się zlecenia z zagranicy. W moim przypadku pierwsza była Japonia, potem Francja. Sprzedawałam również dużo oryginałów ilustracji.”
Zapytana o to, co trzeba robić, żeby ilustrować książki odpowiedziała:
„A bo ja wiem? Może czytać takie książki? Ja do tej pory czytam. Moim wnuczkom. Ale zawsze miałam ulubione czytanki, do których wracałam. Dobre książki dla dzieci to odświeżająca lektura. Ja mówię, że to są takie pocieszki.”
Za swoich mistrzów uważała wszystkich malarzy i grafików z historii oraz całą naturę. Anita Wincencjusz-Patyna dopatruje się w jej sztuce wpływów m.in. Henriego Rousseau i Pietera Brueghla. Bardzo szanowała opinię starszych artystów, z którymi przyszło jej współpracować w wydawnictwach i zawsze zależało jej, by była jak najlepsza. W rozmowie z Barbarą Gawryluk potwierdza, że bardzo lubiła prace Olgi Siemaszko czy Mieczysława Piotrowskiego, ale nigdy nikogo nie naśladowała. Choć jak twierdzi, to od niej potem „zrzynali” inni. Anita Wincencencjusz-Patyna w swojej pracy doktorskiej "Stacja Ilustracja" pisze, że pewne podobieństwa stylowe, sposób kształtowania postaci i pogodę atmosfery odnaleźć można w pracach artystki młodszego pokolenia Joanny Kwak-Zimowskiej.
Zilustrowała i opracowała graficznie ponad pięćdziesiąt książek dla wydawnictw krajowych i zagranicznych.
„Bardzo dużo pracowałam. O ósmej wieczorem dziecko w łóżku, a ja do pracy. O dziesiątej jeszcze duża kawa, torcik węgierski i do drugiej nocna zmiana. Pracowaliśmy z mężem oboje w dziewięciometrowym ciasnym pokoju.”
W latach 70. współpracowała z Naszą Księgarnią przy serii „Poczytaj mi, mamo”
„Przychodziłam do redakcji, pokazywałam co zrobiłam, i jeżeli się podobało, to dla mnie była największa nagroda. Pieniądze to pieniądze, ale ważne, żeby się podobało.”
Do najbardziej znanych jej prac należą te z: Czerwonego Kapturka Charles’a Perraulta i Calineczki Hansa Christiana Andersena.
Elżbieta Gaudasińska brała udział w wystawach poplenerowych w Zamościu organizowanych przez Biuro Wystaw Artystycznych, wystawach ilustracji książkowej podczas Międzynarodowych Targów Książki dla Dzieci w Bolonii czy Barcelonie, a także konkursach na Biennale Ilustracji w Bratysławie.
Jest również autorką projektu „Krótkie utwory wielkiego poety” do wierszy Zbigniewa Herberta. Jest to cykl 21 obrazów olejnych, które powstały dopiero w 2013 roku, choć ich historia sięga lat siedemdziesiątych. Wszystkie zostały zaprezentowane na wystawie, a 12 z nich ukazało się w kalendarzu. W formie książkowej niestety nie zostały wydane. Może ktoś kiedyś podejmie się tego i będziemy mieli możliwość przeczytać wierszyki Herberta z tymi przepięknymi ilustracjami.
„W połowie roku 1975 wzięłam udział w wewnętrznym konkursie wydawnictwa Czytelnik na ilustrowaną książkę dla młodych czytelników do tekstu własnego wyboru. Krótkie utwory Zbigniewa Herberta były dla mnie idealnym tekstem. Projekt wstępny został dobrze oceniony w wydawnictwie. Ale… 5 grudnia 1975 roku 59 intelektualistów (a wśród nich poeta) w związku z zapowiedzianymi zmianami w Konstytucji złożyło do marszałka sejmu memoriał protestacyjny (tzw. List 59). Zbigniew Herbert stał się poetą zakazanym. I tak przez długie lata zostałam z zakazanymi Guzikiem, Kotem, Lasem i Bajką ruską. Wróciłam do tego projektu po wyborach 1989 roku i zmianie sytuacji politycznej. Prezes Czytelnika Jerzy Sito podczas swojej wizyty w Paryżu i spotkania ze Zbigniewem Herbertem uzyskał zgodę poety na wybór tekstu i zilustrowanie go przeze mnie. Nie było to jeszcze wcale szczęśliwe zakończenie. Wydawnictwo weszło w moment tzw. przekształceń własnościowych, a projekt nie wydawał się dochodowy. Znowu musiałam go odłożyć na długi czas. Ale te krótkie utwory Zbigniewa Herberta widocznie mają taką siłę, że nie mogłam ich nie nosić w sobie, nie widzieć dookoła siebie – zapomnieć. Poeta odszedł w roku 1998. Moje zobowiązanie realizacji projektu pozostało. Wreszcie w latach 2009-2013, w czasie wolnym od pracy zarobkowej namalowałam 21 prac olejnych do pierwotnie wybranych tekstów Zbigniewa Herberta. Historia tego przedsięwzięcia ma więc 38 lat.”
Najważniejsze nagrody:
1978 – Nagroda Prezesa Rady Ministrów za twórczość artystyczną w dziedzinie ilustracji książkowej 1988 – Indywidualna Główna Nagroda Główna Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek za wybitne osiągnięcia w dziedzinie ilustracji książkowej.
1984 – Wpis na Listę Honorową IBBY za ilustracje do książki Danuty Wawiłow i Olega Usenki „Idzie rak nieborak”
1985 – Złote jabłko BIB, Bratysława za ilustracje do książki „Dziad i baba” J.I. Kraszewskiego
2001 – Wyróżnienie na Biennale Ilustracji Europejskiej w Aki Town, Japonia
2006 – Medal Polskiej Sekcji IBBY za całokształt twórczości artystycznej dla dzieci.
Artystka w swoich wypowiedziach często podkreśla rolę ilustracji i jej miejsce w sztuce:
„Chcieliśmy udowodnić, że ilustracja to nie jest gorszy gatunek sztuki. Traktowaliśmy naszą pracę jednak jak malarstwo. Było wśród nas takie powiedzenie: Ilustracja to nie jest inwentaryzacja tekstu. Ciągle przecież słyszeliśmy, że to sztuka użytkowa. Ale prawdą jest, że mieliśmy publiczność.”
„Wbrew powszechnej opinii, jaka kiedyś panowała, że ilustracja to coś podrzędnego, że malarstwo jest czymś wyższym, doszłam do wniosku, że można być również dobrym malarzem będąc ilustratorem.”
Jej sylwetka i twórczość zostały przedstawione w dokumentalnym cyklu filmowym o polskich ilustratorach w odcinku "Premio europeo di letteratura - Elżbieta Gaudasińska" z 2009 roku. Niestety nie udało mi się do niego dotrzeć.
Styl:
Ilustrując utwór artystka „podąża za jego treścią w sobie właściwy, oryginalny sposób- nie odtwarza ściśle warstwy narracyjnej tekstu, lecz stara się stworzyć do niego własny komentarz, ukazać dziecku wyczarowany, nieistniejący świat, aby pobudzić jego wyobraźnię. Te dekoracyjne, jednorodne stylistycznie ilustracje zdobyły uznanie zarówno krytyków sztuki, jak i czytelników w kraju i za granicą.”
„Szukam ścieżki, która połączy świat wyobraźni autora tekstu z moim światem wyobraźni. Nie podążam za autorem krok w krok, ale idę obok. Jak na spacerze. Czasem oddalamy się od siebie, to znów idziemy razem. Na tej ścieżce jest jeszcze wiele miejsca na wyobraźnię dziecka – czytelnika. To moja rozmowa z dzieckiem.”
„Niepowtarzalny, deformujący rzeczywistość styl tej artystki łączy niepokojącą atmosferę snu, upodobanie do groteski, oryginalne skojarzenia i odrealnienia pozornie zwyczajnych przedmiotów. Rysunki te nigdy nie są prostym odwzorowaniem tekstu literackiego, lecz zachęcają czytelników do własnych poszukiwań i osobistych interpretacji.” Ilustracje z lat siedemdziesiątych, jak pisze Barbara Gawryluk, cierpią często na brak koloru, tak ważnego w jej malarstwie. Na oryginałach najlepiej widać odważne, jaskrawe barwy i bardzo charakterystyczny styl nadający obrazom tekstylną formę. Natomiast Anita Wincencjusz-Patyna dodaje:
„W swoich ilustracjach artystka konsekwentnie kreuje świat przedstawiony ze wszystkimi jego elementami, nadając każdemu z nich formę w pełni plastyczną. To malarstwo o wybitnie dekoracyjnych cechach.(...) Z malarstwa mamy nasycone, jaskrawe kolory w pełnych gamach, odwagę w ich zestawianiu, budowanie przestrzeni kolorem, operowanie światłocieniem w łagodnych walorowych przejściach.”
Anita Wincencjusz-Patyna podkreśla też, że w jej pracach, mimo nie najwyższego poziomu polskiej poligrafii na przełomie lat 70. i 80. czasem dało się zachować efekt prześwitujących przez farby różnej grubości splotów nici, co również było cechą charakterystyczną stylu artystki. „Świat Gaudasińskiej sprawia często wrażenie zbudowanego z niezwykle miękkiej materii, pełno w nim wstążek, sznurków, szali. Elementy krajobrazu przybierają też taką tekstylną formę: trawy układają się miękko jak frędzle, rośliny zdają się być zrobione z filcu lub flauszu, zwierzęta, choć nie są zabawkami, niewątpliwie mają pluszową postać. Wszystkie składniki świata przedstawionego są silnie przetworzone na rzecz dekoracyjności. Liście, gałęzie i pnie drzew budują graficzne, rytmiczne układy, podobnie kolejne plany krajobrazu, który staje się ornamentem."
”Ilustracje swą kompozycją i siłą dekoracyjności poszczególnych motywów przypominają średniowieczne gobeliny. Postacie, często pokazane z profilu, sprawiają wrażenie zastygłych w ruchu. Takie ujęcie gwarantuje dostarczenie najpełniejszej wiedzy o prezentowanych obiektach.” „Składniki kompozycji- od postaci i przedmiotów po partie krajobrazu i tło przedstawień- są najczęściej okonturowane linią o zróżnicowanej grubości, a co za tym idzie wyrazistości. Artystka buduje przestrzeń o niezwykle mocnym wolumenie. Same sylwetki są zaś bryłami o łagodnych, płynnych kształtach.” „Formy budowane są z idealnie pasujących do siebie elementów. Łagodne w wyrazie, obłe, wręcz pękate bryły stwarzają klimat ciepła i pogody nawet w scenach niosących ładunek dramatyzmu. Ten świat jest niewątpliwie przyjazny, przepełniony humorem i optymizmem. Artystkę interesuje nastrój, a z treści wybiera sytuacje śmieszne lub intrygujące. Personifikowanie zwierząt i nadawanie im zabawnych cech wypływa właściwie z gatunku literackiego, jaki Gaudasińska chętnie podejmuje w swojej twórczości ilustracyjnej. Dominują tu bowiem bajki i poezja dla dzieci. Wszelkie koncepty z definicji zostają usprawiedliwione jako możliwe w magicznym, nieco staroświeckim, nierealnym świecie pełnym cudów i dziwów.” „Temperament malarki w połączeniu z profesjonalną znajomością tkaniny artystycznej przyniosły w efekcie przepiękne kreacje oszałamiające kolorem, zadziwiające precyzją i elegancją konturu, budzące zachwyt dla ich niezwyczajnego waloru dekoracyjnego. Stały się jednocześnie doskonałą formą plastyczną dla całej galerii bajecznych bohaterów stworzonych mocą fantazji znakomitych polskich poetów, a także inspiracją.”
Marcin Król w jednym ze swoich esejów stwierdził, że „czytanie czyni człowieka”, a jak mówi sama artystka „Czytanie tekstu to skojarzenia i wywoływanie wspomnień.(…) Elementy świata rzeczywistego budują świat wyobrażony, świat zmyślony. (…) Mogę zatrzymać obrazy warte pamiętania, odsunąć strach przed losem zapomnienia.” Podobnie jest z „czytaniem” ilustracji, a w przypadku ilustracji Elżbiety Gaudasińskiej jest to stwarzanie czytelnika wrażliwego, o nieposkromionej wyobraźni i apetycie na więcej. Dzięki niej zawsze chciałam więcej i więcej… i nadal chcę, bo moja siła wyobraźni jest ogromna. Małgorzata Majerczak
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Jak zwykle niezmiernie serdecznie dziękuję pani Urszuli Jarmołowskiej, autorce bloga „To dla pamięci” (https://jarmila09.wordpress.com/), za możliwość korzystania z jej bogatych zbiorów ilustracji.
Zabrakło mi słów aby oddać choć w części moje uczucia po przeczytaniu tego artykułu! Uwierz w siebie i popełnij coś znacznie, znacznie większego. Pierwszego czytelnika (jeśli to nie będzie romans) już masz.
Uwielbiałam te ilustracje. Do dziś na mojej półce z książkami stoją mocno już sfatygowane książeczki z serii "Poczytaj mi Mamo". Bardzo dziękuję, za te arcyciekawe i rzetelnie napisane artykuły. Brawo!
O tak, "Alicja", "Calineczka" i w ogóle seria "Poczytaj mi mamo". Ilustracje Gaudasińskiej ukazywały się też w "Świerszczyku". Widzę tu m.in. rysunek do wiersza o Rupakach. :)
Twoje artykuły o polskich ilustratorach to moja obowiązkowa i zawsze z niecierpliwością wyczekiwana nakanapowa lektura. Dziękuję! :)
× 2
Komentarze (10)
@8dzientygodnia · prawie 4 lata temu
Niezmiernie dziękuję. To bardzo miłe.
× 1
@8dzientygodnia · prawie 4 lata temu
Nie wiem czy czytałaś wszystkie, ale ukazują się od zeszłego roku od czerwca i ten o Gaudasińskiej jest dziesiątym z kolei. Ostatni w czerwcu tego roku. Ale może z nimi wrócę jak skończę kolejny projekt. Zostało jeszcze tylu fascynujących artystów, więc trochę szkoda tego nie wykorzystać.
Bardzo ciekawy tekst, jak zawsze zresztą:) Dobrze pamiętam ilustracje p. Gaudasińskiej, ale bardzo nie lubiłam ich jako dziecko. A najbardziej tych z "Przygód Odyseusza" z ich okładką. Chyba wydawały mi się przerażające, nieprzyjazne. Dziś inaczej na nie patrzę. Może nawet poszukam tego Odyseusza.
Kojarzę obrazki z dzieciństwa, musiałam mieć książeczki, które ilustrowała ta Pani. Przyjemnie się na to patrzy i wspomina, bo już dawno nie wpadły mi w ręce.