Mistrzowie ilustracji: Bożena Truchanowska

Autor: 8dzientygodnia ·13 minut
2020-09-01 7 komentarzy 24 Polubienia
Mistrzowie ilustracji: Bożena Truchanowska
W latach osiemdziesiątych najłatwiej dostępne dla młodego czytelnika były utwory inspirowane baśniami, legendami czy ludowymi podaniami. To właśnie je tato przynosił do domu najczęściej. Wieczorne poczytajki przez wiele lat orbitowały pomiędzy rodzimymi historiami, a tymi zza wschodniej granicy. Był to magiczny świat wierzeń przepełniony ludowością, historią, obrzędami, zwyczajami i tradycją. Czyli tym wszystkim, co dla nas dzieci było najbliższe i najlepiej nam znane. Bo owo małomiasteczkowe życie, choć ja wolę nazywać je wiejskim, najczęściej zdominowane było właśnie przez pory roku i prace związane z nimi, święta i ich tradycyjne obrzędy. Książki opowiadające podobne historie jakoś łatwiej były przez nas odbierane i zapewne dlatego tak dobrze zapadły nam w pamięć.




Kilka lat temu próbowałam czytać je z własnymi dziećmi. Wracałam do tych książek z ogromnym sentymentem, pełna zachwytu i nadziei, że oto nowe pokolenie odnajdzie w nich to, co ja odkrywałam kiedyś z wypiekami na twarzy. Niestety nie zdołałam ich nimi zainteresować. Dla współczesnych dzieci ich poetyka, często archaiczny lub stylizowany język okazywały się zbyt trudne w odbiorze, niezrozumiałe i tym samym nudne, a piękne ilustracje nie rekompensowały rozczarowania.

Jedną z moich ulubionych ilustratorek, która umiała przenieść w ten zaczarowany świat utworu i w tak piękny sposób potrafiła oddać jego baśniowość i ludowość jest Bożena Truchanowska.




Życie:


Bożena Truchanowska, graficzka i malarka, jedna z najwybitniejszych polskich ilustratorek książek dla dzieci w XX wieku urodziła się w 1929 r. w Kiwercach na Wołyniu. Nie wiem, czy ta informacja jest prawdziwa, ale pojawiła się na stronie jednego z największych i najstarszych domów aukcyjnych w kraju (choć nie znalazłam jej już nigdzie indziej), dlatego zakładam, że tak. Natomiast sama artystka wspomina, że wraz z rodzicami mieszkała w Komorowie pod Warszawą.
Mama prowadziła dom i wychowywała jedynaczkę, a ojciec Kazimierz był pisarzem, tłumaczem literatury rosyjskiej i niemieckiej oraz pracował jako urzędnik Dyrekcji Lasów Państwowych.
Podczas okupacji wyjechali w góry Świętokrzyskie, gdzie pan Truchanowski podjął pracę w tamtejszych lasach, a swoje mieszkanie w Komorowie odstąpili Szancerom, z którymi jej rodzice znali się jeszcze z czasów przedwojennych.
Bożena Truchanowska w tym czasie uczyła się w domu pod okiem prywatnej nauczycielki, która przed wojną uciekła na wieś ze stolicy. Pobierała lekcje polskiego, rachunków i historii. Po wojnie rodzina wyjechała do Łodzi, gdzie przyszła ilustratorka podjęła naukę w szkole prowadzonej przez zakonnice. Właśnie tam zaczęła ujawniać swoje zdolności plastyczne, które realizowała przy tworzeniu gazetek szkolnych. Natomiast nauka szła jej słabo, do domu przynosiła same złe oceny i szybko zniechęciła się do dalszej edukacji.
W Łodzi ponownie spotkali się z Szancerami. To dzięki jego wstawiennictwu trafiła do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych.

„Byłam dość uparta i potrafiłam postawić na swoim. Szancer wstawił się za mną. Mogę powiedzieć, że wszystko zawdzięczam Szancerowi, to on powiedział moim rodzicom: nie męczcie dziecka, ona się niczego nie nauczy (…). Dał mi też jakąś książkę Hanny Januszewskiej, żebym do niej zrobiła kilka obrazków. Sprawdzał mnie, chciał zobaczyć, jak rysuję. Zorientował się już wtedy, że potrafię dużo dać od siebie. Miałam szesnaście lat. Dostałam legitymację, poczułam się artystką. Do tej pory nie znam tabliczki mnożenia, nie zrobiłam nigdy matury, zresztą po wojnie nie mnie jednej tak się ułożyły losy.”




„W Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie nikt mnie nie pytał o maturę. Wprowadził mnie tam Szancer i umieścił w pracowni Jana Cybisa.”

Studiowała u profesorów Jana Cybisa i Tadeusza Kulisiewicza. Warszawską ASP skończyła w 1954 roku (choć znalazłam też informację o roku 1955).
W pracowni tego drugiego uzyskała dyplom z wyróżnieniem.

„Robiłam dyplom u Tadeusza Kulisiewicza. To była blacha, trawienia, odbitki. I później nigdy do tego nie wróciłam. Wcale mnie to nie pociągało. Owszem, wielkim honorem było zrobić dyplom u Kulisiewicza, ale potem rzuciłam się w ten nowy rodzaj pracy dającej wielką satysfakcję, radość i pieniądze.”




Przez wiele lat była współpracownikiem Instytutu Wydawniczego "Nasza Księgarnia", „Czytelnika”, „Iskier” oraz czasopism "Płomyczka" i młodzieżowego "Płomyka".




Jej mężem, przez ponad trzydzieści lat, był znany i ceniony ilustrator, twórca serii kart pocztowych, autor szat graficznych wielu książek i jeden z czołowych przedstawicieli polskiej szkoły ilustracji Wiesław Majchrzak. Stanowili duet nie tylko w życiu, ale również w pracy artystycznej. Wiele ich wspólnych prac nagradzanych było w Polsce i za granicą (m.in. Srebrny Medal na Międzynarodowych Targach Książki w Lipsku w 1959 r.), razem współpracowali z „Naszą Księgarnią”, „Świerszczykiem” i „Misiem”. W 1982 r. książka z jego ilustracjami „Walc panny Ludwiki” Hanny Januszewskiej została wpisana na Listę Honorową IBBY w kategorii ilustrator.

Razem z mężem zaraz po studiach pracowali przy odnawianiu fasad zabytkowych kamienic. W stolicy ich prace można podziwiać na rynku na Starym Mieście, a w Lublinie na jednej z kamienic przy ulicy Złotej nr 4 („Dom Złotnika). Nie mam zdjęć z Warszawy, nie wiem dokładnie o które kamienice chodzi, ale tych, którzy mają taką możliwość, zachęcam do wycieczki po starówce i odnalezienia ich.

Mieszkałam w Lublinie pięć lat. Często spacerując od uczelni przez Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto, aż do lubelskiego zamku podziwiałam te kamieniczki, ale do głowy by mi nie przyszło, że fasada jednej z nich (poniżej) została zaprojektowana przez słynnych grafików, których prace znam z książek dla dzieci.




Projekt lubelskiego sgraffito* przedstawiający złotnika i jego ukochaną został nagrodzony, a dzięki wstawiennictwu profesora Kuzmy, głównego projektanta odbudowy Starego Miasta, jego autorzy otrzymali w Warszawie lokal, w którym urządzili pracownię.
Niestety małżeństwo nie skończyło się szczęśliwie. Wiesław Majchrzak odszedł od żony i zamieszkał z młodym mężczyzną. Był biseksualny, o czym artystka opowiedziała w rozmowie z Barbarą Gawryluk i co ukrywał przed nią przez wiele lat. Małżeństwo nie miało dzieci. Wiesław Majchrzak zmarł w 2011 roku.






(wspólne ilustracje Bożeny Truchanowskiej i jej męża do książek:
"Wielka przygoda Kacpra Schmecka”, „Podróże z Abrakadabrą”, i „Mówiący Dąb”)

Artystka wspomina, że u progu lat osiemdziesiątych wraz ze zmianą politycznej, społecznej i ekonomicznej sytuacji kraju, przychodziło coraz mniej zleceń na ilustracje książkowe, więcej pojawiało się propozycji sztuki użytkowej, a kiedy zaczęły upadać wydawnictwa, postanowiła pójść na emeryturę. Niestety z braku funduszy została zmuszona do systematycznego wyprzedawania swoich prac, a także kolekcji obrazów, które nabyła jeszcze z mężem. Większość jej ilustracji znajduje się obecnie w rękach prywatnych kolekcjonerów.
Ostatnie ilustracje, do „Kopciuszka” przekazała na aukcję dla głodujących dzieci.




Artystka nadal mieszka w Warszawie, zajmuje dawną pracownię. Odkąd zaczęła tracić wzrok i przeszła dwie operacje zrezygnowała z zawodowego ilustrowania. Czasem „pędzluje” tylko dla siebie.

Twórczość:


Bożena Tuchanowska wraz z Janem Marciem Szancerem, Antonim Boratyńskim, Elżbietą Gaudasińską, Olgą Siemaszko, Bohdanem Butenko, Januszem Stannym, Andrzejem Strumiłło, Józefem Wilkoniem stworzyli nurt znany jako „polska szkoła ilustracji”.

Dwa lata po ukończeniu studiów, wraz z mężem Wiesławem Majchrzakiem, stworzyła cykl ilustracji do Baśni braci Grimm.




W sumie zilustrowała około 90 książek dla dzieci (choć niektóre źródła podają, że ponad 100) autorstwa znakomitych pisarzy polskich i europejskich, a wśród nich najpiękniejsze baśnie świata.

Wiesław był dużo lepszy ode mnie. Moje pierwociny były suche, skromne”

tak o swoich początkowych pracach mówiła artystka.

„Kiedy Szancer był szefem RUCHU, dał mi do zilustrowania pierwszą książeczkę, to było coś o bocianku. Wiesław odkrył wtedy świetny sposób ilustrowania: tusz, pióro i rysowanie kropkami, ja też tak robiłam i zaniosłam te bociany kropką malowane. Szancer dostał ataku śmiechu, a ja uciekłam zapłakana na korytarz.”




Potem dla tego wydawnictwa zrealizowała jeszcze wiele innych zamówień, głównie na pocztówki czy plakaty.

Pierwsze duże samodzielne zlecenia otrzymała z „Naszej Księgarni”. Zbigniew Rychlicki, ówczesny szef redakcji graficznej powierzył jej zilustrowanie „Kopciuszka” Hanny Januszewskiej.

„Chcę, żebyś popracowała sama. Jak będzie niedobre, to pójdzie do kosza, a jak dobre, to się oderwiesz od wspólnego rysowania”.




Książka ta okazała się przełomowa w jej karierze, stała się swoistym znakiem rozpoznawczym ilustratorki, a samo wydanie wznawiano wielokrotnie, również w formie bajki na slajdach.
Dla mnie, jak i zapewne dla wielu polskich dzieci urodzonych „dziesiąt” lat temu, Kopciuszek zawsze będzie Kopciuszkiem Bożeny Truchanowskiej, a nie Disney’a.




O swojej współpracy z mężem i zleceniach dla wydawnictw i czasopism wspomina:

„W pracowni się zmienialiśmy miejscami, raz ja rysowałam na dole, a Wiesław na antresoli, potem odwrotnie. Wiesław długo pracował, spóźniał się z terminami, czasem kilka miesięcy, pół roku, ja byłam szybsza. (…) w istocie byliśmy domowymi wyrobnikami, którzy pod pachą przynosili swoje prace do wydawnictwa. (…) honoraria były dobre, biedy nie cierpieliśmy, a na dodatek czuliśmy się doceniani. Kochaliśmy to co robiliśmy. Dawano nam do pracy bardzo dobrą literaturę, chociaż bez możliwości wyboru (…) A ja cieszyłam się, kiedy trafił mi się ciekawy, ładny tekst.”

Za swój wkład w rozwój literatury dziecięcej i młodzieżowej w 1975 roku artystka została odznaczona Nagrodą Prezesa Rady Ministrów, w 2013 polska sekcja IBBY uhonorowała ją medalem w dziedzinie ilustracji książkowej, a w 2014 Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało jej medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis.

Zapytana czy ktoś, kto poświęcił się ilustrowaniu książek dla dzieci, był ceniony przez artystów malarzy odpowiedziała:

„ (…) starzy malarze traktowali nas z góry, Ktoś, kto malował krzesła albo akty kobiece, był artystą, o nas mówili „ta wasza praca to łatwizna, kolorowe sznurowadła.”

Ostatnia z wystaw poświęconych jej twórczości i z jej udziałem nosiła nazwę „Włos w Rosole” i odbyła się na przełomie lutego i marca tego roku w Warszawie.
Organizatorzy jej wystaw często podkreślali, że jej twórczość:

„... niesie za sobą ogromny ładunek sentymentalny i jest pięknym przykładem tego, jak niesamowity świat obrazów czekał na nas, ówczesnych młodych czytelników.”

„…mamy szansę niejako podejrzeć artystkę przy pracy nad obrazami, które budowały atmosferę dzieciństwa wielu z nas. Zapraszamy w podróż z powrotem, do czegoś takiego jak świeżość, zadziwienie, w podróż do krainy dziecka.”




Styl:


„Ilustracja książkowa to jeden z pierwszych sygnałów sztuki, jaki wysyłamy do tajemniczego i pełnego wyobraźni świata dziecka. To też pierwszy „elementarz”, który uczy wrażliwości na piękno świata, przedstawia język form plastycznych, barw i kształtów. Ilustracja książkowa oswaja młodego widza i jego nieokiełznaną wyobraźnię ze złożonością otaczającego świata, tworząc tym samym wzorce dla przyszłego odbiorcy kultury. (…)obcowanie z obrazem o wysokiej wartości artystycznej kształtuje w dzieciach zamiłowanie do piękna, rozwija wewnętrznie i podnosi kryteria estetyczne.”

pisze Izabela Treutle w swoim artykule poświęconym twórczości Bożeny Truchanowskiej.

Natomiast artystka, zapytana czy w procesie tworzenia liczył się mały odbiorca przyznała, że nigdy nie wiedziała jak jej prace są odbierane przez czytelników.

„Malowaliśmy dla siebie, najważniejsze było, żeby podobało się w redakcji, żeby mnie się podobało, ale w ogóle nie przywiązywałam wagi do opinii dzieci.(…) Sama zresztą jako dziecko nie miałam pojęcia, kto ilustrował moje ukochane książki. Albo mi się te ilustracje podobały albo nie. ”

W jej twórczości uderzają przede wszystkim nasycone kolory, staranna kompozycja, subtelna stylizacja historyczna i ludowa, staroświecki urok, atmosfera snu, bajkowy i poetycki nastrój.




„Jej prace są staranne, pełne pieczołowitych i wyrafinowanych elementów dekoracyjnych. W książkach sygnowanych jej nazwiskiem każdy element jest dopracowany i dopieszczony – począwszy od okładki, poprzez stronę tytułową, na najdrobniejszych jej częściach składowych skończywszy. Ekspresyjny i wyraźny rysunek łączy często z rozmytymi, barwnym plamami akwareli, tworząc niezapomniane wrażenia estetyczne. W jej ilustracjach uderza niezwykła subtelność, urok sennych obrazów, miękkich i delikatnych. A wszystko owinięte jakby delikatną mgłą, akcentami drobnych kwiatków, zwiewnych liści, jak chociażby w „Ziarenkach maku” Ratajczaka czy serii stworzonych przez nią kart pocztowych.”




Najbardziej znanymi pracami Bożeny Truchanowskiej, obok tych do „Kopciuszka” Januszewskiej, są ilustracje do książki tej samej autorki pt. „Złoty koszyczek”




polskiego wydania „Małego pokoju z książkami” Eleanor Farjeon




oraz zbioru wierszyków Józefa Ratajczaka „Ziarenka maku”.




„Tajemniczość i magia – atrybuty niezwykle pożądane w ilustracji dziecięcej, wprost przesycają obrazki. Pomimo tej bajkowej i niezwykle barwnej aranżacji, ilustracje Truchanowskiej dalekie są od infantylizmu i przesłodzonej tandety, od której już tylko niewielki krok do kiczu. Pełne są za to wrażliwości i uważnego, a przede wszystkim niezwykle uczciwego i pełnego szacunku traktowania najmłodszego odbiorcy książek.”




Jacek Friedrich w artykule, który ukazał się w kwartalniku „Ryms”, zaznacza:

„Wśród naszych ilustratorskich klasyków nie ma chyba nikogo, kto by eksplorował codzienność tak zawzięcie, jak Bożena Truchanowska. Szczególnie cenny zapis zwykłego, codziennego świata przynoszą jej prace z lat 70. i jeszcze z początku 80. W tym czasie Truchanowska wyrysowała setki, może tysiące, zwykłych dziewcząt i chłopców, ubranych w swetry, dżinsy, bluzki, płaszczyki, owiniętych dzierganymi szalikami, w szydełkowych czapkach; oddających się prostym, codziennym czynnościom w otoczeniu bloków, przystanków autobusowych, mieszkań, mebli, takich, jakimi one wówczas były; odkładających na półkę grzebień czy pastę do zębów.”








Całkiem niedawno mieliśmy z moim najmłodszym synem okazję przeczytać „Złoty koszyczek” Januszewskiej z przepięknymi ilustracjami Truchanowskiej. Choć książka była początkowo wybrana bardziej dla mnie, jako przypomnienie dziecięcych ulubionych lektur, syn w końcu się nią zainteresował i kazał sobie przeczytać. Słuchał i oglądał z zainteresowaniem. Wiem, że lubi książki z obrazkami, choć kolegom pewnie by się do tego nie przyznał. W „pewnym wieku” to według niego już nie wypada.
Oczywiście, jak to chłopak, nie wyraził tego zachwytu tak do końca wprost, jednak znam go bardzo dobrze i już samo stwierdzenie „nie odwracaj jeszcze strony, jeszcze nie obejrzałem dokładnie” uznaję za pochwałę. Przy współczesnych ilustracjach zaledwie rzuca okiem i przechodzimy dalej. W większości nie oferują one bowiem nic nowego, odkrywczego, świeżego, są rysunkami z taśmy produkcyjnej.

Ale jak sama artystka przyznała w rozmowie z Barbarą Gawryluk:

„Nie do końca rozumiem tę sztukę dla dzieci, którą tworzą współcześni ilustratorzy. Byłam ostatnio na takim wernisażu ilustracji młodych ludzi, uderzyło mnie wrażenie, że oglądam prace jednej osoby, jakby je tworzyła jedna ręka.”

Natomiast tu musiał się skupić, przeanalizować, wyodrębnić szczegóły. Ilustracje nie były tylko dodatkiem do tekstu, były odrębną historią, w którą warto było się zagłębić. To co zobaczył zaintrygowało go i zdecydował, że warto poświęcić im znacznie więcej czasu niż zazwyczaj.

I rzeczywiście, dzięki niesamowitym zdolnościom Bożeny Truchanowskiej historie zawarte w książkach, które zilustrowała, możemy odbierać zarówno w warstwie tekstowej jak i rysunkowej. Nie potrzebne są nam słowa, by zrozumieć i docenić ich piękno.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo serdecznie dziękuję pani Urszuli Jarmołowskiej, autorce bloga „To dla pamięci” (https://jarmila09.wordpress.com/) która pozwala korzystać mi ze swoich bogatych zbiorów ilustracji.

Korzystałam również z:
  • Barbara Gawryluk „Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów”, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019
(https://nakanapie.pl/ksiazka/ilustratorki-ilustratorzy-motylki-z-okladki-i-smoki-bez-wasow)
  • Jacek Friedrich: Choroba jako forma istnienia w ilustracjach Bożeny Truchanowskiej
http://www.ryms.pl/2019/06/20/choroba-jako-forma-istnienia-w-ilustracjach-bozeny-truchanowskiej/
(błędnie podano w nim jednak, że kamienicę odnowili Majchrzak i Truchanowski, a nie Majchrzak i Truchanowska)

Wszystkie cytaty pochodzą z powyższych źródeł.

*sgraffito : technika sgraffita ściennego polegała na nakładaniu kolejnych, kolorowych warstw tynku lub kolorowych glin i na zeskrobywaniu fragmentów warstw wierzchnich w czasie, kiedy jeszcze one nie zaschły (nie utwardziły się). Poprzez odsłanianie warstw wcześniej nałożonych powstaje dwu- lub wielobarwny wzór.

Małgorzata Majerczak
× 24 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@Sargento_Garcia
@Sargento_Garcia · około 4 lata temu
Jak zwykle kawał dobrej i rzetelnej roboty !
× 4
@Renax
@Renax · około 4 lata temu
Przepiękne ilustracje. Teraz kupując książki dla dziecka i odkurzając stare, będę patrzyła na to, kto ilustrował.
× 2
@Airain
@Airain · około 4 lata temu
Jak zwykle pogłębia wiedzę i sprawia przyjemność oku! :)
× 2
@OutLet
@OutLet · około 4 lata temu
O, jak miło po wojennych zawieruchach tu przycupnąć.
× 1
@jatymyoni
@jatymyoni · około 4 lata temu
Jak zwykle bardzo dobry artykuł i ciekawa postać.
× 1
@jorja
@jorja · ponad 3 lata temu
Talent ogromny, ale akurat nie moja bajka ;)
× 1
@8dzientygodnia
@8dzientygodnia · ponad 3 lata temu
Tak, ogromny. Ale wiadomo, że nie zawsze jednak wszystko musi nam odpowiadać. Każdy ma swoją estetykę. Ja osobiście uwielbiam.
× 1
@robert.araszkiewicz
@robert.araszkiewicz · prawie 4 lata temu
Mam zaszczyt być sąsiadem Pani Bożeny
× 1
@8dzientygodnia
@8dzientygodnia · prawie 4 lata temu
Tak bardzo zazdroszczę, bardzo. A miał pan okazję z nią rozmawiać?
@robert.araszkiewicz
@robert.araszkiewicz · prawie 4 lata temu
Rozmawiać? okazję? Przecież jest moja sąsiadką, rozmawiamy często mijając się na klatce schodowej .
× 1
@8dzientygodnia
@8dzientygodnia · prawie 4 lata temu
Mieszkałam trochę w mieście, 5 lat, w życiu żaden sąsiad z bloku się do mnie nie odezwał. Jedyne co usłyszałam to dzień dobry i do widzenia. To nie jest więc takie dziwne pytanie wbrew pozorom, u nas na „wsi” jest inaczej, tu nawet z dalekimi sąsiadami człowiek rozmawia.