I oto znowu się spotykamy! Zacznijmy od pytania na rozgrzewkę: czy od czasu naszej ostatniej rozmowy nie założył Pan przypadkiem własnego wydawnictwa? „DOTYKA… Poderwać gęsią skórkę do lotu”została wydana przez „wydawnictwo nieznane.” i ta znajoma kropka na końcu pozwala mi myśleć, że może mieć Pan z nim wiele wspólnego…
Bardzo się cieszę, że znów jest okazja do rozmowy. Uśmiecham się też z powodu kropki. Skoro zwraca ona uwagę, to znaczy, że od naszej ostatniej rozmowy, też na jej temat, spełnia choć trochę swoją rolę.
A wydawnictwo… Hmmm, to bardzo duże słowo, a jego historia jest bardzo prosta. Podczas rejestracji w Bibliotece Narodowej, w celu przyznania numeru ISBN, należy podać imprint, czyli znak firmowy podmiotu wydającego książkę. Wpisałem wydawnictwo nieznane., bo autor nieznany. wydawał mi się zbyt oczywisty. Tak więc wpisując dwa wyrazy i kropkę „założyłem” wydawnictwo, nie zakładając go…
Co skłoniło Pana do założenia własnego wydawnictwa? Wyobrażam sobie, że to wielki krok – trzeba się do tego przygotować, również od strony prawnej, trzeba wymyślić logo, nawiązać współpracę z drukarniami, opracować jakiś plan…
To „założenie” to bardziej jest rodzaj „postawy artystycznej” niż osobowość fizyczno-prawna. Nie musiałem rejestrować podmiotu, żeby wydać książkę. Logotypu użyczył autor nieznany. Kontakt z drukarniami zapewnia kolega, który jest doświadczonym koordynatorem druku. A plan nie jest rozbudowany, bo obejmuje jedną książkę. Tak więc jest to bardzo proste i kameralne przedsięwzięcie.
A do wydania książki skłoniły mnie dwa powody.
Pierwszy był zewnętrzny i bardzo prosty. Żadne wydawnictwo nie było zainteresowane tekstem „DOTYKI”.
A drugi – wewnętrzny. Nie chciałem zatrzymywać się w szufladzie, chciałem pójść dalej. Pisanie dla siebie jest w porządku, ale obecność na rynku daje potrzebne doświadczenia. Nie ma lepszego sposobu sprawdzenia się niż bezpośredni bój. Uznałem, że nie chcę się frustrować tym, że nikt nie interesuje się moimi literami. Postanowiłem sam sprawdzić, czy czytelnicy uznają, że mają one jakąś wartość. I zbieram potrzebne mi doświadczenia. Rozwijam się dzięki obecności w przestrzeni książkowej jako osoba pisząca. I warsztatowo, i ludzko, ucząc się wielu potrzebnych elementów okołopisarskich, np. swoich reakcji na odbiór pisania, dialogu z czytającymi, dbania o nawiązane kontakty…
Na razie wydał Pan swoją książkę – czy planuje Pan rozszerzenie działalności „wydawnictwa nieznanego.” również na innych autorów czy to na razie wizja zbyt odległa by ją rozważać?
Jest to jednoosobowe przedsięwzięcie i takie ma zostać. To całkiem dużo pracy, bo koncepcja pisania i obecności na rynku, którą sobie wymyśliłem jest bliska koncepcji artysty-rzemieślnika, który np. rzeźbi aniołki w drewnie. Ja chcę oprócz książki dać swoim czytelnikom coś więcej niż obiekt z literami. A to, że sam zarządzam całym procesem, daje dużo możliwości. Personalizowane dedykacje, odręcznie pisane listy, drobne dodatki, które budują atmosferę wokół opowieści… Takie kameralne rękodzieło ma swoje dobre strony, bo zbliża autora do czytelnika. Wydaje się też, że jest to coś wyróżniającego, coś co zwraca uwagę na autora i pozwala go zapamiętać. Poszedłem w takie działanie marketingu szeptanego, bardzo punktowe, skoncentrowane na indywidualnym kontakcie. Takie podejście oczywiście ma swoje trudniejsze strony, np. pochłania ogrom czasu i wymaga sporej koncentracji na wielu działaniach. Ale daje też dużo dobrego, m.in. skraca przestrzeń pomiędzy autorem a czytelnikiem. A to dla mnie bardzo ważne.
Pamiętam, że podczas naszej ostatniej rozmowy powiedziałam coś o tym, że „Nawiścią” zawiesił sobie Pan bardzo wysoko poprzeczkę. Wygląda na to, że „DOTYKA…” podniosła ją jeszcze wyżej, zbierając bardzo pozytywne oceny. Została też nominowana do Złotego Kościeja 2021 w dwóch różnych kategoriach – fantastyka roku i okładka roku. W dodatku konkurował Pan z nie byle kim, bo z samą Katarzyną Puzyńską i jej „Chąśbą”oraz z Piotrem Kościelnym. Jak się Pan z tym czuje? Dumny? Stremowany?
No właśnie, sprawdzenie, czy jestem w stanie przeskoczyć przez tę nawiściową poprzeczkę, to jest jeden z powodów niezatrzymywania się. Nigdy nie dowiedziałbym się, jak pracuje moje pisanie, gdyby „DOTYKA” nie pojawiła się na rynku. I bardzo się cieszę z tych słów, że chyba ta poprzeczka powędrowała jeszcze nieco wyżej. To motywujące, o dowartościowaniu nawet nie wspominając. Nic tylko iść, a może bardziej – podskakiwać jeszcze wyżej.
Dla mnie „DOTYKA” jest też ważna warsztatowo, bo w tych piaskowych literach ułożyłem swój sposób pisania. To co pojawiło się w „Nawiści” – pisanie obrazami, sceny w slow motion, krótkie zdania, tzw. poetyzowanie, narracja przyziemna (czyli mocno detalistyczna, a nie z lotu ptaka), wyciskanie ze słów wszystkiego, co staram się wycisnąć – to wszystko nabrało teraz konkretnej formy. Nazywam ją akapitowaniem. I jest to coś, czego by nie było bez tej książki. I wiem, że ten sposób pisania będę kontynuował. Polega on na tworzeniu krótkich akapitów, w których pierwsze zdanie jest zaskakujące, czasem dziwne, często niejasne. Ma zainteresować czytelnika. W kolejnych wyjaśniam, o co chodzi. A ostatnie zdanie jest podsumowaniem tego fragmentu – czasem jest pokręcone, czasem humorystyczne, czasem komentuje wcześniejsze zdania. I tak – od akapitu do akapitu. Walczę o uwagę czytającego. Bo książka jest elementem sztuki wizualnej i przez cały czas trzeba o tę uwagę zabiegać.
A obecność obok znanych nazwisk… No cóż… To zawsze jest dla mnie duża sprawa, że jako podziemno-niszowy autor mogę pojawić się wśród tak znanych postaci. W plebiscycie Złotego Kościeja to nawet byłem wymieniony obok laureata Nagrody Bookera, Marlona Jamesa, haha. To dopiero jest sytuacja! Dla mnie to i duma, i trema, i radość, i powód do pokory, i satysfakcja, i nagroda, i pamiątka, i potwierdzenie tego, że warto iść dalej…
Skąd w ogóle wziął się pomysł na „animowaną” okładkę?
Jeśli wszystkie okładki są statyczne, to dlaczego nie zrobić jednej niestatycznej? Szukam wyróżnienia, sposobów zauważenia mojego pisania. Ruchoma okładka to jedno z takich działań. Trochę to eksperyment, trochę też ozdobnik, a najbardziej – naturalny składnik opowieści. Nawiązujący do historii, spójny z nią i wizualnie dający czytelnikowi nowe doświadczenie takiego obiektu, jakim jest książka.
Ta okładka jest wstępem, trailerem. Pierwszym głosem, który zapowiada opowieść i też ją streszcza. Piasek, jako główne tło tej historii, bardzo nadaje się do takiej roli. Przesypujące się ziarenka naturalnie wpisują się w animację. I razem tworzą i formę, i treść. No i jest to indywidualny obrazek, przypisany tylko do tej książki.
Piasek jest jednym z głównych motywów „DOTYKI…”, a właściwie jego wszechobecność – piaskowe wydmy usypują się i przesypują się, zasypują ludzi i odkrywają swoje tajemnice. Piasek może być ziarnisty i gruby albo lekki i duszący, przyjmujący postać pyłu zatykającego płuca. Wiemy, że do stworzenia takiego świata zainspirowały Pana częściowo burze pyłowe, które swojego czasu nawiedziły Amerykę Północną. Czy było coś jeszcze, co sprawiło, że wykreował Pan świat tak skrajnie nieprzyjazny jakiemukolwiek życiu?
Dla mnie natura jest bohaterem równie ważnym jak człowiek. Chcę, aby była widoczna, miała duży wpływ na historię, czasem też decydowała o niej. A piasek to bardzo plastyczny element. Linie papilarne odciskane wiatrem na wydmach, wirujące ziarenka, osypujące się fale, wędrujące kształty… To wszystko jest takie żywe, takie bardzo malarskie, no i jest to piękna scenografia. A ja chciałbym, żeby historia działa się w estetycznych okolicznościach przyrody.
Element wizualny to tylko jeden z elementów. W tej historii piasek jest bohaterem, czynnikiem sprawczym. Jest potrzebny do resetu świata. Piaskowe śnieżyce w Ameryce Północnej 90 lat temu, czy też te sprzed dziesięciu tysięcy lat, to naukowe uwiarygodnienie tej sytuacji, tego powrotu do początku. Ale możliwe, że ta piaskowa historia dzieje się też obok nas. Blisko i teraz. Puszta Węgierska coraz bardziej ze stepu zamienia się piaskową przestrzeń. Jezioro Aralskie jeszcze pięćdziesiąt lat temu było czwartym największym jeziorem świata. Dziś jest suchym pylistym obszarem. W Puszczy Kampinoskiej pod cienką warstwą ściółki kryje się… piasek. I tylko drzewa powstrzymują go przed zmieszaniem się z wiatrem. Piasek to gleba przyszłości. Może już niedługo Ziemia, z błękitnej planety, zmieni się w beżową…
W „DOTYCE…”świat wraca do początku, do swoich korzeni. Zdobycze techniki stają się odległym wspomnieniem, marzeniem, snem, który kiedyś był prawdziwy. W takich okolicznościach Starzy Ludzie nagle okazują się w cenie – potrafią bowiem przetrwać. Czy rozpisując ten wątek nie obawiał się Pan, że popadnie Pan w coś na kształt moralizatorskiego tonu?
Taka obawa jest zawsze. Podejmowanie delikatnych tematów ma moralizowanie wpisane w zamiar i treść. Ja starałem się bardziej zwracać uwagę niż wytykać. Bardziej przedstawiać niż oceniać. Bardziej przypominać o pewnych sytuacjach i postawach niż uderzać w głośne tony. Starałem się oddać głos Staremu, a on nie lubi popadać (choć nie zawsze, hehe) w sentymentalizm i patos. Myślę też, że forma baśni może taki ton łagodzić. Przygodowy charakter opowieści też. No i to wszystko skryte pod tonami piachu, który moralizowanie trochę przykrywa.
Większe lub mniejsze wybrzmienie takiego tonu zależy też od tego, jak czytający odczuwa treść. Tutaj jest mi się trudno wypowiadać. Dla różnych osób ten sam motyw może znaczyć coś innego. Być przesterowany albo niedosterowany. Nachalny albo subtelny. To zawsze mieści się gdzieś w pewnym punkcie na skali, bo wszystko zależy od indywidualnego odbioru. Wrażenia i ocenę zostawiam czytającym.
Jest jeszcze kwestia języka, którym posługują się młodzi ludzie w „DOTYKA…”skąd pomysł na takie, a nie inne skróty? Czy to wzięło się stąd, że niektórzy w wiadomościach tekstowych lub komentarzach w internecie używają skrótów w stylu tl, dr, idk, jc, bd?
Mógłbym podkreślić odpowiedź długim – oczywiście, ale odpowiem jak najkrócej – tak! Język zmierza do skrótowości, nawet obrazkowości, bycia słownym piktogramem Zmierza do uproszczenia, łączenia zdań w jedno słowo. Wszystko staje się szybsze. Stąd newsy, nagłówki, krótkie wpisy, np. na Twitterze do 280 znaków itd. Świat pędzi, technologia go popędza, a język stara się nadążyć. Ludzie pędzą i w tym pędzie nie ma czasu na długie zdania, długie słowa. Nie wiem jak szybko i czy w tym kierunku będzie rozwijał się sposób komunikacji. Jak mocno skrótowość języka pisanego wejdzie do języka mówionego. Ale nie bez powodu pojawiają się te skrótowce i zaczynają żyć coraz bardziej. Wystarczy popatrzeć na kandydatów na młodzieżowe słowo roku, wiele z nich to zlepki wielu słów, ścinki słowne, czy przeróbki z krótkich słów angielskich. Młodzież używa takiego sposobu komunikacji, a za 50 lat będą oni starszymi osobami i taki sposób komunikowania się będzie właściwy dla dużej części społeczeństwa. Oprócz oczywiście młodzieży, która wtedy będzie już używała, bardzo możliwe, że jeszcze bardziej skrótowego języka. Dopasowanego czy wynikającego z technologii, która na język ma bardzo duży wpływ.
I czy tworząc tak uproszczony język nie obawiał się Pan, że będzie on brzmieć… dziwnie? Nienaturalnie? Czy może takie właśnie było Pana zamierzenie, żeby skrótowce brzmiały szorstko, nieprzyjemnie, żeby zostawały z czytelnikiem i zmuszały go do refleksji?
I dziwnie, i nienaturalnie, i interesująco, i niezrozumiale, i szorstko, i nieprzyjemnie. Jak pewnie wszystko, co jest nowe. Co trzeba poznać, do czego trzeba przywyknąć. Zrobienie takiej rzeczy, która jest przewidywaniem to zawsze próba, która może wyglądać dziwacznie i być trochę niewygodna dla czytającego. Starałem się pokazać tę skrótowość, maksymalnie ją uczytelniając. Żeby jak najmniej przeszkadzała podczas czytania. Dlatego dialogów w takiej formie jest bardzo mało, bo nie są łatwe w odbiorze.
Starałem się pokazać, jak komunikowanie się może wyglądać w przyszłości. W tej opowieści język młodych bohaterów jest trochę… językiem obcym. Słowa są jedno-, dwusylabowe. A formą i udźwiękowieniem możliwe że zbliżone np. do języka chińskiego.
Taki język to trochę symbol barier, które bohaterowie wciąż muszą pokonywać. To też jeden z ważnych elementów kontrastu między nowoczesnością a starym światem. No i też wprowadza mały element humoru. I paradoks. Bo taka skrótowa forma odrobinę nawiązuje do języka epoki kamiennej, a w tej książce do takiego stanu wrócił świat.
Czy miał Pan w „DOTYCE…”swojego ulubionego bohatera? A jeśli tak, to czy zdradzi nam Pan, którą postać polubił Pan najbardziej i dlaczego?
Wybór nie jest zbyt duży, bo jest trzy i pół postaci w tej książce. Może dlatego lubię je wszystkie. Nawet ludziołaka Antiego.
Moim zdaniem autor powinien lubić wszystkich swoich bohaterów. Bo chyba w każdym jest trochę z niego. Każdemu też trzeba dać pożyć na kartkach książki. A bez lubienia postaci ciężko jest o nich pisać. Jako zarządzający tą całą sytuacją dałem każdemu rolę do zagrania i starałem się im jak najbardziej pomóc. Lubię każdego, bo każdy, mnie jako autorowi, jest potrzebny. Każdy dostał zadanie i powinien je wykonać. Bez niego ta opowiastka byłaby inna.
A jako czytelnik, trudno powiedzieć. Pewnie najbliżej mi do Starego, bo bardzo lubię Indian (choć powinien użyć właściwszego, choć mniej czytelnego, określenia – Pierwszych Amerykanów albo Pierwsze Narody) i też lubię się czasem pomądrzyć.
Na koniec jeszcze kilka pytań o plany na przyszłość. Mieliśmy okazję przeczytać już „Nawiść” i „DOTYKA… poderwać gęsią skórkę do lotu”.Czy na horyzoncie majaczy już zapowiedź kolejnej książki czy jeszcze nie? A jeśli tak, to czy uchyli Pan rąbka tajemnicy i zdradzi w jakim kierunku powinniśmy teraz spoglądać?
Następna będzie baśń korporacyjna „TRÓJJEDNIA… Oby umarli przewracali się w grobach”. To historia o tym, że tajemnica ruchu obrotowego Ziemi leży w grobach. Żeby zapewnić Ziemi potrzebną prędkość obrotów (ważną dla grawitacji), zmarli muszą pracować. A w jaki sposób, i jak do tej pracy przyczyniają się żywi, będzie do poczytania. Za rok.
Czy myślał Pan o pojawieniu się na konwentach fantastycznych, które (miejmy nadzieję) odbędą się stacjonarnie w tym roku? Albo na Targach Książki? Myślę, że Pana czytelnicy ucieszyliby się na wieść, że mogą Pana poznać na żywo.
Z wielką przyjemnością spotkałbym się offlajnowo z czytelnikami, choć nie jest to takie proste. Targi Książki to konieczność wykupienia stoiska. A dla niszowego autora i jednoosobowego przedsięwzięcia wydawniczego to duży wysiłek finansowy. Moje spotkania z czytelnikami to jednak na razie jest bardziej kontakt jeden na jeden oraz – w większym gronie – spotkania autorskie.
Co do konwentów fantastycznych to przyznaję, że nawet nie mam wiedzy, w jaki sposób autor się na nich zjawia. Najpewniej przyjeżdża na zaproszenie organizatorów. Ja chyba jeszcze nie przebiłem się do świadomości na tyle, żeby zostać zauważony, a co dopiero zaproszony. Oczywiście, gdybym tylko miał okazję, zawsze z wielką ochotą zjawiłbym się na podobnym wydarzeniu.
Dziękuję za poświęcony czas!
Ja również dziękuję. Zawsze z wielką przyjemnością spotykam się kanapowiczami.