„Ukradziony sen” nie jest pierwszą powieścią Aleksandry Marininy, którą miałam okazję przeczytać. Jest jednak moją pierwszą, opowiadającą o przygodach major Anastazji Kamieńskiej, a to właśnie ona jest główną bohaterką w kryminałach Marininy, które zdobyły ogromną popularność na całym świecie.
„Ukradziony sen” jest zagadką zabójstwa młodej sekretarki i hostessy Wiktorii, która tuż przed śmiercią twierdzi, że ukradziono jej sen, powtarzający się od wczesnego dzieciństwa. Owa kradzież polega na tym, że pewnego dnia Wiki w radiu, podczas audycji, słyszy dokładny opis obrazów, widzianych przez nią w marzeniach sennych. Tydzień później ginie z rąk nieznanej osoby. Nikt nie wie, co robiła Wiki, gdzie była ani co się z nią działo na tydzień przed śmiercią. Sprawę do rozwiązania dostaje Nastia Kamieńska – jej szef przydziela jej po raz pierwszy takie zadanie twierdząc, że nikomu innemu nie może ufać – podejrzewa swoich podwładnych o współudział w zacieraniu śladów i jak najszybszym umorzeniu śledztwa – prosi jednak Nastię o dyskrecję. Sprawa się komplikuje, gdy podczas pobytu w Rzymie milicjantka dostrzega w księgarni książkę o okładce identycznej z opisanym snem Wiktorii, zaczynają ginąć ludzie, córka kolegi z pracy zostaje uprowadzona, a i samej Anastazji grozi niebezpieczeństwo.
Książka Marininy to jak zwykle bardzo dobrze, sprawnie skonstruowany kryminał. Czyta się ją szybko i z przyjemnością, wciąga w swój świat, sami zaczynamy się zastanawiać, kto jest zabójcą i co się tak naprawdę stało. Jednocześnie jesteśmy ciekawi tego, który z kolegów jest wart zaufania, a który robi wszystko, żeby podłożyć Nastii kłody pod nogi. I wygląda tak naprawdę na to, że bohaterka nie może ufać nikomu, a liczyć tak naprawdę tylko na samą siebie.
Trochę jednak przeszkadza dość spora liczba bohaterów. Szczególnie na początku trochę trudno to ogarnąć, niezliczona ilość imion, nazwisk, pseudonimów potrafi sprawić, że jeśli się naprawdę nie skupimy na tym, co czytamy, nie wiemy, czy o tej osobie była już mowa, czy to zupełnie nowy bohater. Trochę to męczy. Rosyjskie nazwiska, często podobnie brzmiące, wcale nie ułatwiają sprawy.
Cała książka jednak jest przyjemna w odbiorze. Taki lekki kryminał, który mimo wszystko zaskakuje zakończeniem, bo wszystko tak naprawdę wyjaśnia się dopiero na ostatniej stronie – do końca nie wiadomo, kim jest tajemniczy pośrednik Arsen, który w całej zagadce odrywa zasadniczą rolę. Mogę Was zapewnić, że będziecie zaskoczeni. Bo tak naprawdę żadnemu bez wyjątku ufać nie wolno, każdy może okazać się naszym wrogiem, o czym się przekonacie czytając tę książkę.
Ja do Aleksandry Marininy na pewno jeszcze wrócę, bo polubiłam ją za chwile relaksu, oderwania się od rzeczywistości i odpoczynku, jakie mogłam spędzić z jej powieścią.
[recenzja opublikowana również na blogu:
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/04/ukradziony-sen.html]