Szeptucha Iwony Menzel kusiła mnie już od dnia, kiedy przeczytałam jej opis. Wydawał mi się wtedy tak magiczny i wręcz niezwykły w swej prostocie, że wiedziałam, że muszę sięgnąć po tę książkę. Do tego wpadająca w oko okładka i byłam już totalnie zauroczona i przekonana do lektury.
O czym tak właściwie jest Szeptucha? W jednym zdaniu: o życiu w małej miejscowości. W miejscowości, gdzie dawne zasady i tradycje nadal są aktualne a ludzie wiedzą o tobie więcej, niż ty sam. Główna bohaterka - Olena - to kobieta, która pomaga innym stosując medycynę naturalną. Waniuszki owiane są tajemnicą mężczyzny, który wybrał dla siebie żywot pustelnika. Choć pomagał ludziom, to miał też zwyczaj przybijania popsutych lalek do drzew. Właśnie ta zagadka sprowadza do Waniuszek filmowca, łasego na ciekawy materiał do filmu. Między nim, a główną bohaterką wywiąże się brzemienny w skutkach romans.
Wstęp może sugerować, że Szeptucha przeniesie nas do malowniczej, podlaskiej wsi, gdzie życie toczy się swoim rytmem, okoliczna uzdrowicielka pomaga potrzebującym, a zło czai się za rogiem. W jakimś stopniu tak rzeczywiście było. Wyraźnie widzimy tutaj, jak wygląda życie w tej części Polski, poznajemy mentalność ludzi i miejscowe zwyczaje. Jest też szeptucha, choć nie w takim wydaniu, jakbyśmy oczekiwali. Nasza Olesia pozostaje w stosunku do swojego zajęcia nieco sceptyczna. Pomaga, choć tak naprawdę wierzy bardziej w zbawienną moc psychologii. Przyznaję, że sama jestem nieco sceptyczna. Medycynę naturalną jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale jakieś magiczne dary z nią związane już niekoniecznie. Właśnie przez to niektóre momenty w książce wydawały mi się wręcz śmieszne.
Z wykonaniem tego dobrze zapowiadającego się pomysłu niestety nie było najlepiej. Pierwsza połowa to tak naprawdę opis Waniuszek, życia mieszkańców i dzieciństwa Olesi. Mało się dzieje w tej części, a opisy momentami potrafiły przytłaczać. Kilka razy złapałam się na tym, że błądzę myślami i nie wiem, w którym momencie odpłynęłam. Pani Menzel często oddawała się dywagacjom na temat mało znaczących postaci, co według mnie było mało potrzebne. Akcja rozkręca się dopiero w drugiej połowie, kiedy do Waniuszek wkracza Alek. Dopiero wtedy mogłam doświadczyć nieco lektury, która powstała wcześniej w mojej wyobraźni. Nie do końca jednak potrafiłam oddać się radości z czytania. Styl pisania autorki nie zagwarantował gęsiej skórki czy wyczekiwania na to, co zdarzy się dalej. Akcja płynęła, ale niestety bez większych ochów i achów. Czytanie utrudniał też brak rozdziałów, przez co autorka odebrała sobie tylko okazję na stworzenie elementu zaskoczenia, który często spotykamy na końcach danego fragmentu.
Niestety nie polubiłam też jakoś szczególnie bohaterów. Olesia mogłaby nawet pretendować do miana sympatycznej bohaterki, ale jednak coś uniemożliwiało mi całkowite polubienie jej. Kobieta wiele przeszła, począwszy od bycia opuszczoną przez rodziców, po konieczność porzucenia marzeń. Mimo wszystko nie potrafię jej współczuć. Trochę niestety traci przez romans z Alkiem. Sprawa ta została poprowadzona w dość błahy sposób i często odsłaniała głupotę bohaterów. Co do innych postaci, to tak jak już wspomniałam, opisy ich życia mocno przytłaczały.
Szeptucha nie okazała się taką książką, jakiej oczekiwałam. Przedstawia bogaty obraz Podlasia, z którego można się wiele dowiedzieć o tamtym regionie, a także życiowe prawdy, o których zapomnieliśmy. Niestety nie pozwala na wielką przyjemność z lektury. Akcja, tak jak życie w Waniuszkach, toczy się bardzo wolno. I byłoby to niezwykle urokliwe, gdyby nie zabrakło pewnej magii i dreszczyku emocji, którego oczekiwałam. Bez tego Szeptucha pozostaje jedynie ciekawą książką o życiu na Podlasiu. Nie uważam jednak czasu poświęconego książce pani Menzel za kompletną stratę czasu. Tak jak zawsze, powtarzam i teraz: Wam może się ona spodobać o wiele bardziej!