Bo, Solomon i Rachel współpracują przy tworzeniu filmów dokumentalnych. Ich ostatnie wspólne dziecko, czyli „Bliźniacy Toolin”, było efektem rocznego pobytu w domu niezwykle związanych ze sobą braci, Toma i Joego. Trzyosobowa ekipa filmowa po latach wraca na farmę Toolinów, by uczestniczyć w pogrzebie jednego z bliźniaków. Nie wiedzą jeszcze, że całkiem niedaleko, niemalże w sercu lasu, znajduje się pewna chata, zaś między drzewami przechadza się temat ich kolejnego dokumentu. Temat o urzekająco zielonych oczach, zdolny naśladować każdy dźwięk na świecie.
Cecelię Ahern już znam i szczerze wątpię, by istniało wiele polskich czytelników, którzy jak dotąd nie zetknęli się z tą irlandzką autorką. Pamiętając, że mam w rękach książkę kogoś, kto napisał „PS. Kocham cię”, spodziewałam się dobrej, może nieco zbyt tkliwej historii miłosnej. Pod tym względem „Lirogon” bardzo miło mnie zaskoczył, choć jednocześnie nie udało mu się wyłamać z pewnego schematu. Ale o tym za chwilę.
Pierwsze, na co warto zwrócić uwagę, to naprawdę fajny pomysł na fabułę. Główną bohaterką jest Laura, dziewczyna, która potrafi odtworzyć każdy zasłyszany odgłos, na dodatek tak perfekcyjnie, że wydaje się to niemal niemożliwe. Co więcej, pochodzenie młodej kobiety jest równie niezwykłe, nic zatem dziwnego, że szybko staje się obiektem zainteresowania Bo, a także jej chłopaka Solomona. Powstaje pomysł nakręcenia filmu o dziewczynie jak ptak, jak lirogon, który słynie w przyrodzie z imitacji różnych dźwięków. Zarys fabuły jest zatem, o ironio, bardzo filmowy. Z łatwością wyobrażałam sobie przebieg kolejnych wydarzeń na ekranie, to niemalże gotowy scenariusz na lekką, wciągającą produkcję. Samo nawiązanie do specyficznego gatunku ptaka mnie urzekło, zwłaszcza że od czasu do czasu pojawiają się wstawki z książki Ambrose Pratt, „The Lore of the Lyrebird”. Te przyrodnicze ciekawostki nie tylko pasowały, ale też świetnie komponowały się z tym, co działo się na kolejnych kartach książki.
Początkowo miłe zaskoczenie dość szybko zmieniło się w poczucie stabilizacji, nie nużące, ale jednak przewidywalne. Przeszłość Laury, którą autorka stopniowo odkrywała, nie była szokująca. Skrzywiłam się też, kiedy pojawił się motyw talent show, bo choć został ciekawie poprowadzony, od samego początku domyślałam się, jak się skończy. Wątek miłosny również nie zaskoczył ani razu, na szczęście nie zdominował całej reszty. Mimo bardzo oryginalnego stylu, Cecelia Ahern pozostała w swojej konwencji – dość banalnej, stereotypowej, co wadą nie jest, ale jako zaletę również ciężko potraktować.
Najbardziej przemówiła do mnie kreacja głównej bohaterki; to zdecydowanie największy atut tej powieści. Laura okazała się osobą tak szczerą i czystą, że nie sposób było się do niej nie przywiązać. Ta dziewczyna wywoływała we mnie niemalże matczyne odruchy, nią po prostu chce się zaopiekować, nawet jeśli sama jest w stanie się o siebie zatroszczyć. Bo, chociaż drażniąca przez większość czasu, również okazała się wyjątkowo prawdziwa. Najbardziej mieszane uczucia wzbudził u mnie Solomon, który do samego końca nie potrafił mnie do siebie przekonać. Rachel z kolei zeszła na drugi, może nawet trzeci plan, a wielka szkoda, bo w efekcie narodził się nieco oklepany trójkąt miłosny.
Na korzyść książki przemawia także bardzo plastyczny i obrazowy styl autorki. Chylę czoła przed tłumaczem, któremu znakomicie udało się zachować magię niektórych scen, szczególnie tych zawierających szczegółowe opisy dźwięków wydawanych przez Laurę. Aż żałowałam, że nie mogłam tego usłyszeć na żywo. Cecelia Ahern nie zawiodła mnie również w emocjonalnej warstwie powieści – uczucia i przeżycia bohaterów są bardzo żywe, szczególnie łatwo jest wczuć się w sytuację Lirogona. Pod względem technicznym nie mam absolutnie nic do zarzucenia, łącznie z dialogami i wszelkimi opisami. Ani razu nie odniosłam wrażenia, że jakaś scena pełni rolę przysłowiowej zapchajdziury, każde słowo wydaje się przemyślane i postawione we właściwym miejscu, dzięki czemu historia jest kompletna.
Mówiąc wprost: „Lirogon” mnie nie zachwycił. Zakończenie było nieco rozczarowujące, bo choć towarzyszyły mu silniejsze emocje, nie zawierało żadnego elementu zaskoczenia. Piękny styl czy dobrze skonstruowana fabuła nie były w stanie całkowicie oderwać powieści od typowych, schematycznych rozwiązań. Ale, ale! Bardzo charakterystyczna bohaterka i ciekawe nawiązanie do egzotycznego ptaka sprawiło, że książka zdecydowanie wyróżnia się na tle innych obyczajówek czy romansów. No i warto wyciągnąć z niej parę (może oczywistych i banalnych, ale ważnych) wniosków. Po pierwsze: inność może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Po drugie: sława to kapryśna przyjaciółka, która w każdej chwili może kopnąć cię w tyłek. Po trzecie: nie idź do celu po trupach, bo podepczesz też siebie.