Opisując książki pokroju „Kosmicznego hotelu Starcross”, zawsze zastanawiam się od czego zacząć. Bo komplementów pod adresem książek takich jak ta mam mnóstwo, lecz nie chcę, by opis mój trącił wazeliną.
Zacznę zatem od tego, co przykuwa uwagę na samym początku, zanim jeszcze sięgnie się po lekturę, mianowicie od fantastycznej szaty graficznej, przypominającej twór pomiędzy starodrukiem, a baśnią. Plus rewelacyjne ilustracje Davida Wyatta, które w doskonały sposób obrazują treść powieści. Przyznać muszę, że duet Philip Reeve, autor, oraz David Wyatt, ilustrator, wykonali kawał świetnej roboty, czego efektem jest pięknie wydana i świetnie czytająca się książka o przygodach rodziny Mumbych. Współpraca ta z resztą nie dziwi, bowiem obaj panowie mieli sposobność pracować razem przy wydaniu pierwszej części przygód sympatycznej rodzinki, „Kosmiczny dom Larklight”, opublikowanej podobnie jak druga część nakładem Wydawnictwa Nasza Księgarnia.
„Kosmiczny hotel Starcross, czyli atak moobów! Czyli nasze przygody w czwartym wymiarze!”, to podobnie jak większość książek Reeva powieść przeznaczona dla młodego czytelnika. Nie oznacza to jednak, że wyłącznie dla niego. Będzie świetną lekturą dla każdego, kto zachował w sobie choć odrobinę z dziecka. Ja, czytelnik 30 +, bawiłam się przy niej przednio!
Jeśli kogoś przeraża fakt, że jest to druga część przygód wspominanej już rodziny Mumbych, niech odrzuci precz swoje lęki. Aby swobodnie poruszać się po opisywanym przez Reeva świecie, nie jest potrzebna lektura pierwszej części. Narratorem, a zarazem bohaterem powieści jest młody Art Mumby, sporadycznie jego starsza siostra Myrtle. Obie narracje przedstawione są w odmienny sposób graficzny, co tylko dodaje uroku książce.
Jak na lekturę przeznaczoną dla młodszego czytelnika przystało, język w powieści jest prosty, przystępny, a zarazem dowcipny. Książka jest pełna humoru i polotu, uśmiech na ustach wywołują zwłaszcza fragmenty, w których Art opisuje swoją starszą siostrę. Przywołuje to obraz własnego dzieciństwa (o ile było się posiadaczem rodzeństwa), wielu konfliktów i nieporozumień jakie miewało się we własnej rodzinie. Po prostu miód na serce!
Jeśli latorośle nasze czytać nie lubią, to prawdopodobnie dzięki tej książce zaczną doceniać uroki słowa pisanego.
W książce aż roi się od neologizmów, które wprowadzają atmosferę niesamowitości i wyjątkowości opisywanych wydarzeń, postaci, świata, jak na przyzwoitą książkę z gatunku fantastyki przystało. Także miejsce akcji i jej czas sprawia, że książka przenosi czytelnika w miejsca znajome, lecz jednocześnie zupełnie nieznane; raz jest to Imperium Brytyjskie epoki wiktoriańskiej, drugi raz to samo Imperium w dalekiej przyszłości, by za chwilę znaleźć się na Marsie, lub w innym miejscu przestrzeni kosmicznej. Bohaterowie swobodnie poruszają się w czasie i przestrzeni, podobnie jak czytelnik, który czytając „Kosmiczny hotel...” znajduje się w stanie nieważkości.
Historia opisana w powieści nie jest skomplikowana. Rodzina Mumbych w związku z remontem swojego domu, na zaproszenie tajemniczego pana Titfera udaje się do jego hotelu, by tam w spokoju przeczekać okres wszelkich napraw, wymian, etc. Na miejscu okazuje się jednak, że wplątani zostali w niebezpieczną aferę, a ich zdrowiu, a nawet życiu grozi niebezpieczeństwo. Rodzina Mumbych postanawia więc rozwikłać zagadkę kim jest tajemniczy pan Titfer, kto zmienia ludzi w drzewa, a także skąd wzięły się i czym dokładnie są niebezpieczne mooby! Wydarzenia toczą się z piorunującą wręcz prędkością, a zawrotne tempo i niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że przy tej lekturze nie można się nudzić.
Zatem zachęcam do czytania! Okulary na nos i do dzieła!