Pewnego razu mój tata wrócił z biblioteki z książką „Szanghajska kochanka” Wei Hui. Bardzo mnie ona zaciekawiła, zwłaszcza, gdy przeczytałam na okładce, że została ona zakazana w Chinach. Wiadomo, zakazany owoc zawsze najlepiej smakuje, więc wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Podbierałam ją tacie, gdy ten był w pracy. Po kilku dniach była już przeczytana.
„Szanghajska kochanka” spodobała mi się, dlatego gdy podczas wizyty w bibliotece zobaczyłam na jednej z półek jej kontynuację pt. „Poślubić Buddę”, nie musiałam już zastanawiać się co wypożyczyć.
Niestety dosyć często (ale nie zawsze!) to, czy przeczytam daną książkę zależy od jej okładki. W tym przypadku z pewnością tak nie było. Okładka książki „Poślubić Buddę” jest moim zdaniem beznadziejna. Widnieje na niej zdjęcie dziewczyny wyglądającej jakby pijana znajdowała się na jakiejś pierwszej lepszej dyskotece, a treść tej książki mimo wszystko aż taka pusta nie jest.
Jednak oprócz tego, że autorka tej książki była mi już znana od całkiem dobrej strony, było jeszcze coś, co spowodowało, że przeczytałam tą książkę. Był to jej tytuł. Nie mam pojęcia dlaczego, ale wydawał mi się bardzo ciekawy. Według mnie skrywa w sobie jakąś tajemnicę i przez to zachęcał mnie do przeczytania książki.
Porównując obie książki, to „Szanghajska kochanka” bardziej mi się podobała. Bardziej mnie ta część wciągnęła, ale jest coś jeszcze, co uzasadnia mój wybór. W „Szanghajskiej kochance” bardzo przypadła mi do gustu postać Tiantian’a i od początku bardzo kibicowałam mu w związku z Coco. Tutaj sytuacja była zupełnie inna. Na początku nie przepadałam za żadnym z adoratorów głównej bohaterki. Tak więc nie wiedziałam za bardzo któremu kibicować:), przez co książka miejscami mnie nudziła. Później jednak przypadł mi do gustu Muju. Myślę jednak, że są to już bardzo indywidualne przekonania.
Bardzo podoba mi się styl pisania autorki. Jest dość lekki, co sprawia, że książka szybko i z przyjemnością się czyta. Bardzo zdziwiło mnie jednak jej zakończenie. Nie będę pisać dlaczego, ponieważ nie chciałabym nic sugerować osobą, które nie przeczytały książki.
Chociaż nie jest to rewelacyjna książka, bardzo cieszę się, że ją przeczytałam i poznałam dalsze losy Coco.
Na koniec muszę zaznaczyć, że recenzja została napisana zaraz po przeczytaniu książki, więc opinia na jej temat została wydana bardzo „na świeżo”.
Moja ocena: 7/10.