Czytałem o tej książce wiele dobrego, przymiotniki: „wspaniała”, „porywająca” i wiele wiele innych pozytywów, przewijały się częściej niż sam tytuł powieści. Inni zaś po seansie filmowym twierdzili że nie był to zmarnowany czas, a adaptacja była „świetna”.
W skutek tak pochlebnych opinii z olbrzymią chęcią przystąpiłem do lektury „Portretu Doriana Graya”. Pierwsze były wrażenia „fizyczne”, tzn. piękne wydanie, twarda oprawa i pozłacane z wierzchu kartki (przepraszam za niechlujne zdjęcie), które wywarły na mnie piorunujące wrażenie, podobno jest ono najważniejsze, tyle że nie w przypadku większości książek (przynajmniej w mojej opinii).
Przewróciłem stronę tytułową, gdzie mym oczom ukazała się przedmowa autora powieści, szczerze powiedziawszy nigdy dotąd tak dużo czasu nie zajęło mi czytanie raptem dwóch stron. Przyznam bez ogródek że nigdy nie byłem orłem w interpretacji różnego rodzaju liryki, ale mimo to nie poddałem się i brnąłem do przodu. Brnąłem, bo język w którym został napisany Dorian jest stosunkowo trudny, a niektóre opinie lorda Henryka przez dobrych kilka minut zaprzątały mi umysł i zmuszały wzrok do ponownej lektury danego fragmentu. Wrócimy do tego wątku, teraz czas na omówienie:
„Portret Doriana Graya” opowiada o kimś, kto pragnie zachować wieczną młodość. Tym kimś jest niejaki Dorian Gray, młodzieniec którego poznajemy poprzez jednego z angielskich malarzy imieniem Bazyli Hallward. Bazyli czerpie niejako inspirację z niesłychanie pięknego, delikatnego i niewinnego chłopca, który wydaje mu się być ucieleśnieniem wszelkich cnót, nieskalanym wpływem brutalnego i cynicznego świata. Dorian jest dżentelmenem który odziedziczył spory spadek i nadszedł wreszcie w jego życiu moment by zacząć gościć na salonach ludzi z wyższych sfer. Jego przewodnikiem zostaje niejaki lord Henryk, przyjaciel Bazylego. Człowiek cyniczny, arogancki, kpiący z życia i wszelkiej świętości, niebywale ceni sobie słowo, a umiejętność z jaką się wysławia rozbrzmiewa echem po wszystkich wytwornych salonach. Dorian poddany jego wpływom niejako ulega zmianie wewnętrznej, lecz wbrew pozorom to nie „doświadczony nauczyciel” jest punktem zwrotnym jego życia, a obraz, portret namalowany przez kochającego go Bazylego, który włożył weń cały swój kunszt. Portret który zmieni całe jego życie, a jak zmieni? Odpowiedź na to pytanie jest niesłychanie skomplikowana i pozwolę sobie nie udzielać wam jej, tym samym zostawiając nutkę tajemniczości.
Wracając do wcześniej rozpoczętej opinii. Nigdy nie byłem zwolennikiem literatury pięknej, być może katorga (przepraszam jeśli kogoś uraziłem) którą przeżyłem wczytując się w „Cierpienia młodego Wertera”, pozostawiła we mnie pewne piętno i niechęć do tego typu dzieł. Szczerze powiedziawszy, co zapewne wyda się wam żałosne, nie sądziłem iż „Portret Doriana Graya” należy do tego typu literatury. Dopiero teraz, po przeczytaniu posłowia Jana Kurowickiego dochodzę do wniosku że ta książka liczy sobie blisko 120 lat, a mimo to jej przekaz w wielu aspektach życiowych jest nadal aktualny.
Największe wrażenie, przypuszczam że na większości czytelników także, wywarł lord Henryk, który swoimi wypowiedziami całkowicie przyćmił owo piękno Doriana. Jego kunszt słowa i prawdy życiowe dodają książce niebywałego piękna, którego szczerze powiedziawszy nie dostrzegłem w postaci pana Graya.
Nie ukrywam że jeszcze nie raz do niej wrócę, wtedy zapewne spojrzę na nią z innej, bardziej obiektywnej perspektywy. Póki co, godna polecenia, ale czy każdemu? Raczej tak, choć nie wszystkim musi przypaść do gustu.
„Życie nie może być sztuką, a sztuka życiem”
[wcześniej opublikowano na:
http://maestermaks.wordpress.com/]