Nie wiem, co sprawiło, że sięgnęłam po tę książkę. Może ciekawa okładka, pochlebna opinia Stephena Kinga (który przecież nie może się mylić), pozytywna recenzja czy też ogromny napis "thriller" (który poniekąd zupełnie się nie sprawdził) zwiastujący mi ciekawe wydarzenia? Dochodzę jednak do teorii nagłego impulsu w bibliotece. W końcu "Przecież gdzieś o tej książce czytałam" i tak oto "Pogodynek" wrócił ze mną do domu.
Gdybym wcześniej zdawała sobie sprawę jak ta książka się zakończy czy jak autor pociągnie fabułę nie zajmowałabym się takimi błahostkami jak własny egzemplarz. Bo trzeba wiedzieć, że okładka i wydanie przyciąga uwagę. I, nie wiedzieć czemu, ubzdurałam sobie, że chcę własny egzemplarz. Całe szczęście biblioteka mnie w tym ubyła pożyczając swój i ratując moją skromną, przysłowiową kieszeń.
Minnesota - to tu dzieją się wszystkie makabryczne wydarzenia opisywanie przez autora. Pewnego upalnego lata nawiedzonego przez tornado zostaje zamordowana młoda kobieta. To wydarzenie stanie się przełomem w biegu historii, który pamiętać będzie wiele osób, szczególnie rodziny zamordowanych kobiet. Otóż to, w mieście zaczyna grasować seryjny morderca, nazwany później Kalendarzowym Potworem, zabijający podczas zjawisk atmosferycznych w każdą porę roku.
Taką skróconą wersję mogłabym zostawić. Nie wiele odbiega od tylniej okładki, nie zniechęci zainteresowanych przeczytaniem, a przede wszystkim zmąci w głowie wszystkim równie mocno, co mi. Musicie czytelnicy wiedzieć, że tej książce do thrillera daleko, jeszcze bardziej do kryminału. Skłaniałabym się raczej do reportażu, ciekawego, lecz rozczarowującego reportażu. Pisarz stworzył wielowątkową fabułę, której poszczególne wątki interesowały mnie bardziej niż sam fakt morderstw. Oprócz mozolnej gonitwy za poszukiwanym znajdziemy wątek wojny, miłości, zaślepienia, systemów sprawiedliwości w USA, trochę życia z studia telewizyjnego czy przystępne i bardzo ciekawe informacje o meteorologi. To właśnie pogoda, uznawana przez nas za nudny temat, jeśli tutaj tak interesująca. Ten wątek skupił moją uwagę na tej książce i żałuję, że tak mało poświęcono mu uwagi. Pogoda, chociaż tego nie zauważamy, trzyma nas w ryzach. Każdy musi wiedzieć jak ma się jutro ubrać, czy jego plany wypalą, czy będzie dopisywać dobra pogoda. Wykorzystanie tematu, wydającego się tak trywialnym, z życia codziennego jest bardzo dużym plusem tej powieści. Thayer wykorzystując swoją wiedzę uczy i nas w bardzo łatwy i przystępny sposób. Jak się okazuje meteorologia nie jest nauką łatwą. Przestanę narzekać na prognozy pogody, które się nie sprawdzają, bo teraz w końcu wiem, jak ciężkie jest to zadanie.
Jak już wspomniałam autor porusza wiele wątków w swojej książce. Te wysuwające się na plan główny sprawy przyćmiły sprawy morderstw i jego wykonawcy. Pomimo tego braku poboczne wątki zbudowane są z wyjątkową dokładnością i gracją, którą czyta się bardzo przyjemnie.
Zacznę od dwóch postaci, czyli Andrei Labore, piękności z telewizji Sky High, oraz Rick'a Bleanblossom'a, redaktora zatrudnionego w tej stacji, poparzonego na wojnie. Wielokrotnie powtarzam sobie i wielu osobom, aby doceniły to co mają i przestały oglądać się na piękne osoby. Istnieje przeświadczenie, że piękni zawsze mają z górki. Owszem, telewizja, gazety, internet propagują młodych, pięknych i z świetną figurą ludzi, którzy są ikonami naszego społeczeństwa. Wiele osób chce być taki/taka. Nie zastanawiamy się nad tym, jak wiele zgryźliwości i chamstwa mogą słyszeć takie osoby, jak wiele ich nienawidzi tylko za to, jak wyglądają. Nie skupia się nad tym pod jaką presją żyją ci ludzie, jak każda zmarszczka wytyka jest w gazetach, jak kończąc 30-40 lat żegnają się z karierą zastąpienie przez młodych. To już gdzieś umyka tym wszystkim, którzy pragną tacy być.
"Na studiach pewien kolega zażartował kiedyś po pijanemu, że gdyby ściągnąć jej spodnie, można by zobaczyć gładkie plastikowe krocze. (...) Codziennie walczyła z tą niesprawiedliwością."
Rick Beanblossom nie jest taki jak Andrea - piękny i młody. Musi nosić maskę, by skryć poparzenia wywołane wybuchem bomby na jego twarzy. W wyniku wojny amerykańskiej z Wietnamem ten człowiek stracił twarz. Był wielokrotnie poddawany przeszczepom ratującym jego życie. Niestety, na tamte czasy, chirurgia plastyczna była słaba i jego twarz nigdy nie wróciła do normy. Ukryta pod maską, wyśmiewana przez dużą część osób, w reszcie budząca grozę. Jego okienko na świat i ochrona przed szyderstwami i obrzydzeniem, jakie wywoływał widok jego twarzy. I powiedzcie mi teraz, że wojny nie są bezsensowne, jak okrutne było przymusowe wcielanie do wojska i wysłanie kogoś na pewną śmierć. Przecież nie wiedziało się czy ktoś wróci, czy w jednym kawałku. A potem żyj z ranami, świadomością zabijania i oglądania tysiąca zgonów, w tym swoich przyjaciół z bazy. Kto odkupi te wszystkie winy, kim że jest człowiek, który rozpoczyna wojnę? To nie wyobrażalne co tam musiało się dziać, co teraz dzieje się w Iraku czy Afganistanie. To nie do pomyślenia.
"Siedem lat po wybuchu wojny Kongres zmienił zasady poboru do wojska. Zlikwidowano odroczenia dla studentów i wprowadzono system losowy, a prezydent Nixon przekonywał w swoich przemówieniach, że będzie on bardziej sprawiedliwy. Urzędnik w biurze rekrutacji wyciągał ze szklanego klosza karteczki z datami urodzin i w ten sposób decydował o losie młodych Amerykanów."
W książce poruszany jest również system sprawiedliwości w stanach. Dzięki filmom wyświetlanym w naszej cudownej kablówce żyjemy w przeświadczeniu, że USA to kraj, gdzie prawa i sprawiedliwości bronią wszechobecni policjanci, sprawiedliwe sądy, żyje się tam spokojnie i dostatnio, każdy dorabia się sporej sumki, wysyła dzieci do dobrych szkół. Jeśli taki świat istnieje to proszę o namiary. Bo Stany Zjednoczone na pewno takie nie są, nie są idylliczną krainą, gdzie każdy żyje szczęśliwie. Nawala człowiek i system też ma prawo nawalać, nie ma idealnego prawa, które chroniłoby każdego. Ważny punktem w powieści jest kara śmierci - przewrócona na łamach "Pogodynka" kara śmierci w Minnesocie jest tematem wrzaw i dyskusji zarówno popleczników jak i przeciwników. Łatwo decydować o czyimś losie nie pociągając za spust maszyny, czy nie wstrzykując cyjanku. Lecz tu wybrano najgorszą z możliwych metod - krzesło elektryczne. Ta książka zbudza do wielu refleksji, dlatego skłaniam się raczej do reportażu nie thrillera, w którym przeważnie tylko się boimy.
"Rozstrzyganie o życiu i śmierci stanowiło podniosły i bolesny temat."
Mimo rozczarowania jakie przeżyłam czytając tą powieść oceniam ją na przyzwoity poziom. Czasem "Cyrk na kółkach", gonitwa telewizyjna i prasowa z pogonią męczyły, ale takie są realia naszego wieku. Żadna godna informacja się nie ukryje, media są wszędzie, gdzie dzieję się coś nadzwyczajnego i osobliwego. Pewnych wątków mogłam się domyślić, co psuło całą zabawę. Niebyły to wątki istotnej jakości, ale mimo to zawsze jakieś. Steve Thayer stworzył dobrą powieść, napracował się nad nią, bardzo długo zbierał informacje i ją doszlifowywał. Mimo to książka nie rzuciła mnie na kolana i nie będę jej polecać wolną ręka. Zachęcam jedynie tych, którzy mimo wyłapanych przeze mnie minusów nadal mają ochotę po nią sięgnąć.
Największym plusem jaki zyskała ta powieść jest zakończenie, w którym tak naprawdę nic się nie dzieje. Oczekujemy wielkiego bum, a tu, jak w życiu, nie przychodzi ratunek ani ostatnia deska ratunku. Taka forma potęguje tylko życiowy przekaz tej powieści.