Każdy z nas chciałby doświadczyć czegoś niezwykłego. Wielka miłość, porywająca kariera – o tym myślimy po nocach. A co by było gdyby naszym życiem kierował przypadek? Gdybyśmy tak naprawdę nie mieli wpływu na nasze decyzje, a to, co się stanie było tylko efektem przeznaczenia? Tak naprawdę, na to, jak nasza egzystencja na tym świecie będzie wyglądać, mają wpływ przede wszystkim ludzie, których spotykamy na swej drodze. Z pewnością było tak u Jacqueline.
Wiodła ona normalne życie. Miała kochającego chłopaka, dla którego postanowiła porzucić szansę na rozwijanie swojej pasji i udać się na uniwersytet, który on wybrał. Zbyt mądrym posunięciem to nie było, bo ów najlepszy na świecie chłopak zostawił ją, gdy tylko poczuł w sobie męski zew. Zrozpaczona Jacqueline wychodzi pewnej nocy wcześniej z imprezy i o mało nie staje się ofiarą gwałtu. Ratuje ją nieznajomy chłopak, który od tej chwili staje na jej drodze coraz częściej. Co przygotował dla nich los?
Obecnie na rynku mamy zatrzęsienie wszelkiego rodzaju książek. Możemy wybierać wśród różnych gatunków i tematyki. Coraz częściej nachodzi mnie – zapaloną fankę fantastyki – ochota na książkę obyczajową. „Tak blisko…” zaliczać możemy do młodzieżówek, a ostatnio właśnie na taką pozycję miałam ochotę. Zainteresowałam się nią już, gdy wypatrzyłam ją w zapowiedziach. Wydawało mi się, że przypadnie mi do gustu, że pod z pozoru zwykłym opisem kryje się coś więcej. Mój szósty zmysł mnie na szczęście nie zawiódł.
W „Tak blisko…” poruszony mamy problem, z którym możemy się spotkać w wielu innych pozycjach. Mowa tutaj o gwałcie. Widzimy go z kilku różnych perspektyw. Dajmy na to, z punktu widzenia niedoszłej ofiary. Wydawać by się mogło, że skoro do gwałtu nie doszło, to wszystko będzie w porządku. Na przykładzie głównej bohaterki obserwujemy strach przed kolejną próbą napaści, problemy w przyszłych relacjach z innymi mężczyznami oraz chęć obrony. Możemy też obserwować, jakie skutki ma ta tragiczna rzecz dla samej ofiary, a także dla jej rodziny i znajomych. W „Tak blisko…” gwałt ukazany jest nieco inaczej, wszystko obserwujemy jakby z boku. Pamiętać należy, że nie jest to książka psychologiczna, a lekki romans, więc dogłębnej analizy wymagać nie powinnimy. Wszystko opisane jest na tyle dobrze, aby umiejętnie zarysować fabułę, wprowadzić nas w przedstawiony świat i wyciągnąć wniosek, że gwałciciele powinni mieć zdecydowanie wyższy wymiar kary.
Fabuła „Tak blisko…” osadzona jest na uniwersytecie. Było to dla mnie miłą odmianą, bo oblegane w wielu środkach masowego przekazu szkoły średnie już nieco mi się przyjadły. W wykreowany świat można się było wciągnąć bardzo łatwo i bez trudności mogłam się utożsamiać z bohaterami. Akcja miejscami była nieco zbyt przewidywalna. Pewne rzeczy podane mi były na tacy, inne natomiast potrafiły zaskoczyć, także bilans uważam za wyrównany. W innym przypadku powiedziałabym, że książka jest banalna, ale tutaj ta banalność została ukazana w tak genialny sposób, że nie można było się oderwać od czytania. Wiem, że piszę to często, bo z pewnością da się zauważyć, że książki są dla mnie czarną dziurą i jak już zacznę czytać to oderwać mnie od tego, jest bardzo ciężko. Tutaj jednak było to na znacznie wyższym poziomie zakwalifikowania. Prośba, groźba czy liczne zachęty nie byłyby mnie w stanie odciągnąć. Czytać po prostu musiałam. Językowi również nie mogę niczego zarzucić. Autorka w barwny sposób przedstawiła historię, zachęciła mnie do przewracania coraz to następnej strony. Wszystko było przedstawione w sposób, który nadawał książce lekkości i młodzieńczego powiewu.
Przyznam się Wam jeszcze do czegoś. Zakochałam się. Domyślacie się, w kim? I tak Wam powiem. W Lucasie, naszym głównym bohaterze. Sam jego wygląd – tatuaże, kolczyk, jasne oczy – wzbudzały moją ekscytację. Jeżeli ktoś mówi o złożonej osobowości, to powinien postawić sobie go za przykład. To jeden z nazywanych przeze mnie „chłopaków po buncie”. Skutki jego przeszłości mogłam obserwować przez całą książkę. Był tajemniczy, intrygujący i pozostał taki cały czas. Nawet kiedy poznałam już jego tajemnicę, nadal mnie intrygował. Przy nim Edward chowa się w czarnej dziurze. Jest tylko jeden problem Moi Drodzy. On nie jest prawdziwy, a ja znów pogrążam się w depresji. Główna bohaterka Jacqueline też była bardzo obrazowo przedstawiona. Miała zasady, którym była wierna, czuło się jej osobowość. W pewnych momentach mnie irytowała, mimo wszystko polubiłam ją. Inne postaci ukazane zostały, jak dla mnie nieco zbyt powierzchownie, choć sytuację tę zrozumieć mogę, ponieważ książka o miłości powinna się skupiać przede wszystkim na głównym bohaterach i tutaj tak było.
„Tak blisko…” to powieść, której głównym tematem jest uczucie łączące głównych bohaterów. To właśnie relacja między nimi tak bardzo wciąga. Jesteśmy ciekawi, jak ich losy potoczą się dalej, czy znów się spotkają, czy jednak będą razem? Zmusza nas to, do przekręcania coraz to następnej strony, przeczytania kolejnego rozdziału, aż w końcu doczytania do końca. Zabrakło mi może jedynie wyrażenia uczuć. Ciągłe pocałunki może i fajne były, ale jako dziewczyna domagałam się wręcz, jakiejś deklaracji czy wyrażenia miłości słowami, która przecież była głównym wątkiem.
„Tak blisko…” czytałam z pełnym od emocji sercem i łzami w oczach. Poruszyła mnie tak, jak dawno nie zrobiła tego, żadna książka. Autorka w sposób prosty przedstawiła coś złożonego i pięknego. To książka lekka, przedstawiająca świat, taki jak nasz, w którym może się zdarzyć magiczna, porywająca przygoda łącząca dwoje ludzi. To historia niezwykła, która odznacza się w tle i pozostaje w pamięci. Czyż mogłabym jej nie polecić? Chyba nie. Tak więc, nie traćcie czasu i szybciutko zaczynajcie jej szukać.