"Dwa serca, jedno bicie, niech mnie odnajdzie miłość na całe życie."
Kojarzycie motyw diabełka i aniołka siedzących na ramieniu bohatera kreskówki i pomagających mu podjąć, właściwą lub nie, decyzję? Oczywiście, motyw kreskówki jest bardzo banalny, gdyż tam nawet dziecko nie ma problemu z określeniem, która postać podpowiada mu dobrą drogę postępowania. W prawdziwym życiu już tak kolorowo nie jest, wypowiedzi aniołka i diabełka mieszają się, tworząc jeden wielki bałagan, a my nie wiemy, jaką decyzję podjąć. Często też jest tak, że obydwa rozwiązania mają zarówno zalety, jak i wady, a tutaj już nawet kreskówkowe aniołki nie pomogą, o czym przekonać mogła się Lara, bohaterka książki Melissy Darwood.
Larysa wiedzie spokojne życie w małej miejscowości. Dziewczyna ma tylko jedno marzenie – odnaleźć prawdziwą miłość.
W dniu swoich osiemnastych urodzin wypowiada życzenie i wkrótce, nieoczekiwanie, napotyka na swojej drodze zabójczo przystojnego, choć niepokojąco tajemniczego Nieznajomego. Mroczne okoliczności spotkania oraz niezwykłe zuchwalstwo mężczyzny budzą w niej sprzeczne uczucia.
Gdy kilka dni później w jej życiu pojawia się atrakcyjny Daniel, kuszący zniewalającym zapachem cedrowego drzewa, życie Larysy gwałtownie ulega zmianie. Okazuje się, że mimowolny poryw serca w stronę Nieznajomego i toksyczna znajomość z Danielem zagrażają jej życiu.
Dziewczyna próbuje dociec kim są obaj młodzi mężczyźni. Odpowiedź jednak nie jest wcale prosta. Okazuje się, że obu łączy wspólna przeszłość – niegdyś naznaczeni, toczą do dziś bezkrwawą, choć dramatyczną walkę. Walkę, o której nikt z nas nie ma pojęcia.
Kiedy Larysa poznaje tajemnice Guardianów i Tentatorów, jej życie nabiera tempa. Finał powieści przynosi bardzo zaskakujące rozwiązanie...
Dokąd doprowadzi Larysę znajomość z Danielem? Czy może zaufać Gabrielowi? Czy prawdziwa miłość naprawdę przezwycięża wszelkie przeciwności?
Oj, dawno to ja nie czytałam żadnego paranormal romance. Żadnego dobrego paranormal romance, zaznaczam. Bardzo chciałabym powiedzieć, że rozłąka z tym gatunkiem jeszcze bardziej pokazała mi, jak bardzo te książki trafiają w mój gust i bardzo powychwalać tę książkę. Niestety, autorka nie daje mi najmniejszych podstaw, żebym choć trochę obróciła moje zdanie na jej korzyść. Jednakże szczerość to podstawa i żadnych peanów tutaj nie będzie.
Zacznijmy od tego, że ciężko jest stworzyć dobry i jednocześnie oryginalny paranormal, co Pani Darwood niestety udowodniła swoją książką. Nie jestem w stanie znaleźć tutaj żadnej rzeczy, która już wcześniej nie byłaby wykorzystana, przez co całość zalatuje kiczem. Tak naprawdę, autorka nie miała KIEDY wykazać się oryginalnością, ponieważ w całej powieści mamy praktycznie tylko jeden wątek. Cukierkowa miłość od pierwszego wejrzenia bije od każdej strony, co zamiast wywoływać urocze podniecenie, raczej obrzydza, a czytelnik tylko podnosi oczy do nieba. Słowo daję, gdzieś tak w połowie stwierdziłam, że to dalej nie ma sensu, bo przecież i tak zakończenie jest do bólu przewidywalne. Naprawdę, nie odczulibyście różnicy, gdybym właśnie tutaj, wytłuszczonym tekstem napisała, jak kończy się książka. Tego oczywiście nie zrobię, ale przynajmniej macie obraz moich odczuć. Gdybym poznając historię Larysy nie korzystała z czytnika, który na bliskim kontakcie ze ścianą mógłby ucierpieć, „Larista” wylądowałaby w kącie.
Lepiej nie mogę niestety wypowiedzieć się o bohaterach. Larista, będąca poniekąd czołową postacią tej historii i to w dużej mierze na niej powinna opierać się fabuła, została zepchnięta na drugi plan, przynajmniej jak tak to odebrałam. Lara natomiast znalazła się na marginesie powieści przez Edwardo-podobnych ktosiów, którzy niespodziewanie pojawiają się w jej życiu i są niesamowicie tajemniczy. Tylko się nie świecą w słońcu. Poza tym, nagle materializują się obok i tak samo znikają, jeżdżą drogimi samochodami, są perfekcyjni i coś ukrywają. Czy o czymś zapomniałam? A, no tak, oczywiście muszą być jeszcze „diablo-przystojni”. Czego nam więcej potrzeba? Już chyba tylko chusteczek – do opłakiwania banalności tej historii.
Całokształtu książki nie ratuje także język powieści. Nigdzie nie znalazłam informacji, że „Larista” jest debiutem Pani Darwood, dlatego na tym polu nie mogę przymknąć oka. Banalne dialogi psują wizerunek stylizowany na lekki i przyjemny. Jest to genialny przykład na to, że z prostotą przesadzać nie należy. Nie widzę tutaj krzty naturalności, przez co cały język, a przede wszystkim wspomniane dialogi, dają wrażenie sztuczności, co nie wpływa dobrze na odbiór książki. A to wszystko w ramach naszej kochanej narracji pierwszoosobowej.
Właśnie w tym momencie, kiedy piszę tę recenzję, na moim prawym ramieniu siedzi aniołek i namawia do podwyższenia oceny. „Przecież nie było aż tak źle, znalazłaś kilka lepszych momentów.” Ja przyznaję mu rację. Nie mogę jednak zapomnieć o argumentach przeciwnej strony. Przewidywalna akcja, banalny język i kiczowaty wątek romantyczny wypełniający całą przestrzeń książki to przecież nie do końca to, czego oczekiwałam. Możliwości są dwie: albo postawiłam tej książce zbyt wysoką poprzeczkę, przez co się zawiodłam, albo po prostu paranormale to już nie jest gatunek przeznaczony dla mnie.