„ – Co to jest sława? Nie wiesz, Zdzisiek? – pytał przyjaciela Himilsbach.
- To jest Sława Przybylska. Spotkałem ją nie tak dawno na warszawskiej Starówce, ale w żadnym szczególe nie wyglądała jak sława – usłyszał.” (str.175)
Jestem właśnie po lekturze książki Macieja Łuczaka „Wniebowzięci czyli jak to się robi hydrozagadkę”, która ukazała się w wydawnictwie Prószyński i S-ka w 2004 roku.
Maciej Łuczak jest autorem jeszcze dwóch książek o pokrewnej tematyce, pierwsza to „Miś czyli świat według Stanisława Barei”, a druga „Rejs czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie”. Urodzony w 1964 roku, z zawodu adwokat specjalizujący się w ochronie dóbr osobistych i prawie prasowym. Z zamiłowania fotograf. Publikuje we „Wprost” i w „Tygodniku Powszechnym”.
Do przeczytania tej książki zachęciła mnie okładka czyli zdjęcie Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza w objęciach „białego misia” – kadr z filmu „Jak to się robi”.
Nie znałam życia tych dwóch aktorów. Znałam jedynie ich role, które mnie zachwycały, zmuszały do refleksji, ujmowały. Dlatego z nadzieją, w sumie sama nie wiem, na co, zaczęłam czytać tę książkę.
Biografię tego duetu, gdzie jeden to zawodowy aktor, a drugi to „naturszczyk” w tym fachu poznajemy przez pryzmat filmów, w których grali. Są to „Rejs”, „Wniebowzięci”, „Jak to się robi” i „Hydrozagadka”, która dla mnie jest fenomenalną satyrą tamtych czasów.
Najwięcej dowiadujemy się z opowieści Andrzeja Kondratiuka, w którego filmach grali i który prywatnie był ich przyjacielem. Oprócz tego wypowiadają się m.in. Marek Piwowski, Janusz Kłosiński, Kazimierz Kaczor.
Jan Himilsbach był nazywany najlepszym kamieniarzem wśród aktorów.
„(…) uwielbiał szokować, prezentując zupełnie skrajne i niecodzienne zachowanie. Raz był subtelnym intelektualistą dyskutującym ze znawstwem o literaturze iberoamerykańskiej, raz rzucał mięsem jak pijaczek spod budki z piwem, aby za moment znowu przywołać długi cytat z powieści Faulknera albo frazę z opowiadania Babla.” (str.10)
Według metryki Himilsbach urodził się 31 listopada 1931 roku, w dniu, który najzwyczajniej w świecie nie istniał, ale jak sam twierdził – „jeden dzień w tą, jeden w tamtą, co za różnica”.
Zdzisław Maklakiewicz najbardziej w życiu kochał jedną kobietę – swoją matkę. Poza tą jedną kobiety w jego życiu wymieniały się często. Do siebie podchodził z dystansem, ale i humorem. Adam Hanuszkiewicz wspomina wymianę między nimi telegramów po tym jak zatrudnił go w swoim teatrze.
„ANGAŻUJĘ. HANUSZKIEWICZ”
„GRATULUJĘ. MAKLAKIEWICZ”
W filmach stanowili duet nie do podrobienia. Nie uczyli się tekstów na pamięć. Oni grali sobą, najczęściej siebie. Niestety łączył ich też element baśniowy w życiu, czyli picie alkoholu. Czasami też z tego powodu nie stawiali się na planie. I w filmie i w życiu byli outsiderami.
Tak o to mówił o nich Janusz Głowacki:
„Naród ich ciągle kochał. Ale wiadomo jak to jest z miłością narodu. Kochał, ale nie szanował. Bo szanował to jednak Beatę Tyszkiewicz, po której od razu było wiadomo, że jest pani i ma wyższe studia. Oczywiście i Janek i Zdzisiu byli za inteligentni, żeby nie zdawać sobie sprawy z całego małpiarstwa, które się wokół nich wyprawiało. O lepszym towarzystwie mieli wyrobione zdanie. Ale sobie nie umieli, kurwa, z tym wszystkim poradzić. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do olbrzymiej większości sławnych aktorów, krytyków i dziennikarzy – traktowali siebie serio. Przez co wydawali się jeszcze śmieszniejsi.” (str. 175)
Czy jest to książka o Himilsbachu i Maklakiewiczu? W większości, ale i nie tylko. Autor odsłania kulisy powstawania filmów oraz ludzi z nimi związanych. Ukazał ,czym była dla socjalistycznej władzy X Muza i jakie miała zadania dla ludu. Dla mnie to idealne dopełnienie po wcześniejszej lekturze autorstwa Cezarego Praska.
Książkę tę polecam osobom zainteresowanym polskim czarno-białym kinem z czasów PRL-u i tym, którzy chcieliby lepiej poznać Jana Himilsbacha męża Basicy i Zdzisława Maklakiewicza syna Czesławy.