,,Anielski śpiew’’ to debiut polskiego pisarza, Adriana Turzańskiego. Książka wydana nakładem wydawnictwa Novae Res jest pierwszą księgą ,,Anielskiej apokalipsy’’. Motyw aniołów w literaturze ostatnich lat jest nadzwyczaj popularny, a pamiętając o skrzydlatych stworzeniach, które skradły moje serce, bez zastanowienia sięgnęłam po ,,Anielski śpiew’’. Tyle, że zamiast pięknego śpiewu, wyszedł z tego nieprzyjemny zgrzyt…
Gdy Bóg odchodzi, los wszystkich trzech światów staje się niepewny. Wśród Aniołów powstał rozłam, a Archanioł Gabriel, opętany żądzą władzy, pragnie rozpętać Apokalipsę. Nie liczy się cena, którą przyjdzie zapłacić ludziom i aniołom, gdy Gabriel ujawnia swoją mroczną naturę i zmienia się w krwiożerczą kreaturę. Do osobistych celów wykorzystuje swoich braci, demony i Upadłych. Nie cofnie się też przed potraktowaniem Syna Bożego, jako jednego z pionków w grze. Brzmi świetnie, prawda? Tylko z czytaniem już gorzej. Do końca nie wytrwałam. Rozdział za rozdziałem, nadzieja na rozwój akcji staczała się coraz niżej, aż sięgnęła dna po przeczytaniu dwustu trzydziestu stron.
W swoim dotychczasowym życiu z pewnością przeczytałam więcej książek, niż przeciętna osiemnastolatka, a już na pewno tyle, żeby wiedzieć czego szukać. Fabuła to coś, bez czego nie ma książki. A przynajmniej nie takiej prawdziwej, która ma ,,duszę’’. Czytając ,,Anielski śpiew’’ miałam wrażenie, że czytam chaotyczny zlepek scen, które w sumie niewiele wnoszą, a akcja zdaje się stać w miejscu. Językowi brakuje lekkości, na dodatek w żadnej książce nie znalazłam tylu błędów. Okazało się, że odmiana przymiotników przez przypadki, to już wyższa szkoła jazdy. Przykłady można mnożyć i dzielić, a najlepiej wyciągnąć czerwony długopis. I zaczynam mieć awersję do słowa ,,makówka’’, które w większości przypadków pasowała jak pięść do nosa.
Postaci są do cna płaskie i papierowe. Nie jest ich mało, ale szczerze, to nie zapamiętałam nawet połowy. Nie ma po prostu siły, żeby związać się z bohaterami emocjonalnie, skoro nie można ich poznać. O blond włosach Gabriela i jego bródce z warkoczykami czytałam tyle razy, że miałam go powyżej dziurek w nosie, ale w sumie to dowiedziałam się o nim tylko, że jest nadzwyczaj irytujący i ma ego większe, niż wszystkie modelki Victoria’s Secret razem wzięte.
W tym wszystkim znalazłam jedną dobrą stronę: piękne wydanie. Gdyby książki oceniało się po okładce, z pewnością noty byłyby wysokie. Tylko cóż z tej wspaniałej szaty graficznej, jeśli sama zawartość pozostawia wiele do życzenia.
Czytanie ,,Anielskiego śpiewu’’ to istny test na cierpliwość i wytrwałość. Poległam na obu polach. Lektura była niemal namacalnie bolesną torturą. Okazało się, że te dwa słowa nie rymują się bez powodu. Stwierdzenie ,,męcząca’’ w przypadku tej książki nabrało nowego wymiaru. To był bieg z przeszkodami, niektóre okazały się nie do przejścia.