Alexandra Adornetto to australijska pisarka, która wydała swoją pierwszą powieść w wieku trzynastu lat. Jest córką dwójki nauczycieli, więc jej zamiłowanie do słowa pisanego jest doskonale zrozumiana. Jej książki przeznaczone są przede wszystkim do nastoletniego grona odbiorców. Polscy czytelnicy znają ją dzięki trylogii Blask, którą otwiera tom o takim samym tytule.
Bethany jest jednym z trzech aniołów, które zostały wysłane na Ziemię z misją powstrzymania sił ciemności od ciągłego rozszerzania swoich wpływów na ludzi. Razem z archaniołem Gabrielem i serafinem Ivy zjawiają się w Venus Cove jako rodzeństwo.
Bethany ma najwięcej z człowieka, a jednocześnie to właśnie jej jest najtrudniej się przystosować. Wszystko się zmienia gdy w jej życiu pojawia się Xavier, przystojny i skryty chłopka, który już nie jedno w życiu wycierpiał. Pomiędzy tą dwójką szybko rodzi się uczucie, któremu w końcu się poddają. Beth wyjawia więc ukochanemu prawdę o sobie. Oboje doskonale zdają sobie potem sprawę na co się porywają. Jednak nie tylko wyroki nieba stanowią zagrożenie dla ich miłości. Zbliża się coś mrocznego…
Pamiętam, że czytając zapowiedzi tej powieści miałam wobec niej dość wysokie oczekiwania. Kolejnym argumentem za wysokim ustawieniem jej poziomu poprzeczki, były wszystkie pozytywne recenzje jakie miała okazję czytać na temat Blasku. Niestety po raz kolejny był to z mojej strony naprawdę spory błąd. Nie wiem czy ja kiedyś się nauczę, aby nie stawiać powieściom za wysoko poprzeczek. No ale po kolei…
Książka odznacza się ogromną szablonowością, chociaż ubraną w zupełnie inne elementy oraz z odwróconymi rolami – męską i żeńską. Pierwsze rozdziały bardzo szybko zrzucają nas w brutalną rzeczywistość, a dokładniej mówiąc, tak bardzo wieje z nich nudą, że czytanie jest istną drogą przez mękę. Kilka razy miałam ochotę frygnąć książkę w kąt i zabrać się do jakiejś dużo ciekawszej powieści. Wszystko z powodu wszechobecnych i do granic monotonnych opisów, które nic nie wnoszą do fabuły. Gdy dołożymy do tego usypiającą narrację bez żadnego emocjonalnego wydźwięku, to otrzymamy całkiem dobry lek na spanie. Co potwierdzam osobiście, ponieważ kilka razy zdarzyło mi się zdrzemnąć z książką w ręku.
Na szczęście później wszystko lekko się poprawia, akcja robi się bardziej wciągająca, z tym, że należy przygotować się iż monotonne i nudne elementy zostały zastąpione sporą dawką cukierkowatości. (Chyba robię się na to za stara :P) Mimo tego. Czytelnik szybko daje się ponieść spokojnemu nurtowi czytanej powieści, a nawet w kilku momentach poziom zainteresowania również może nieznacznie wzrosnąć. Zwłaszcza wtedy, gdy autorka pozwoliła sobie na delikatne ożywienie historii. O bohaterach nawet nie warto wspominać. Wszyscy są nijacy i tak jakby stworzeni na jedno kopyto.
Podsumowując. Lektura Blasku to istna huśtawka reakcji na czytany tekst, od wszechogarniającej nudy do budzącego się zainteresowania. Niestety przeważającą większość stanowią te pierwsze. Dopiero samo zakończenie, a właściwie ostatnie zdanie w książce, daje cichą nadzieję, że w kolejnej części coś może się wreszcie rozbujać.