Jej bohaterką jest przeciętna amerykańska rodzina, a głównie Lucy Nelson, wnuczka skromnego pracownika poczty w prowincjonalnym miasteczku. Mają córkę Myrę, której mąż ma skłonności do przemocy wobec żony. Wszystko to rzutuje na osobowość Lucy, dziewczyny, która skupia w sobie cały bunt obyczajowy i społeczny tamtych czasów. Powieść opowiada o rodzinie Lucy, jej rodziców, dziadków, teściów i mogłaby być powieścią krytykującą społeczeństwo, albo powieścią psychologiczną, albo powieścią feministyczną, gdyby to napisała Margaret Atwood.
Ale jest po troszkę tym wszystkim, a po troszkę żadną z nich. Roth opowiedział o Lucy z różnych punktów widzenia. Zdawałoby się, że ją broni, ale w sumie, gdy przeczyta się cała książkę, widać, że daje głos każdej z postaci związanej z Lucy. Ocenę pozostawia czytelnikom.
Lucy jest bezkompromisowa w swoich ocenach innych i zdawałoby się postępuje słusznie. A jednak jej konserwatywny dziadek potępił to, że zgłosiła ojca na policję. Lucy od młodości pragnie sprzeciwić się matce i jej pokorze, uległości wobec ojca, nieudacznika ze skłonnością do przemocy i nieróbstwa. Sprzeciwia się społeczności, jaka ją otacza, tej nijakości i marazmowi. Sprzeciwia się też poglądom teściów i wujostwa swojego męża. Nawet mężowi się sprzeciwia, choć przecież oferowano jej pomoc w problemach, aby nie musiała poślubiać człowieka, którego nie kocha. Zdaje się jednak, że jej centrum istnienia jest protest i nienawiść, że problemy, które ją spotykają, ją przerastają. Można dyskutować czy to świat był winien, czy to ona miała problemy psychiczne. Roth nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Mnie jako czytelniczce było szkoda Lucy, ale jednocześnie miałam wrażenie, że ona sobie sama te kłopoty na głowę sprowadza. Nawet w kłótniach z Royem, mężem, skądinąd słusznych kłótniach, bo Roy był nieodpowiedzialny i arogancki, w tych kłótniach to ona przekraczała granice, nie przebierając w słowach, wyzywając rozmówcę od najgorszych i kompletnie ignorując zdanie innych i ich chęć pomocy i starania. Podobnie było z rodzicami i teściami. Pod koniec lektury miałam wrażenie, że Lucy jest symbolem wynaturzonej Ameryki, Ameryki protestu społecznego, która opierała się na zwalczaniu Ameryki konserwatywnej, Ameryki dziadków. O ile na początku lektury mamy poczucie, iż należy obalić system i sprzeciwić się zasadom rządzącym prowincją, temu konserwatyzmowi, temu tuszowaniu wszystkich ciemnych spraw, to nagle, gdy widzimy życie Lucy, zdajemy sobie sprawę, że dziadkowie mieli po troszkę rację, że bunt bez dialogu społecznego staje się katastrofą i unicestwieniem społeczeństwa i jego członków.
Historia Lucy mną poruszyła, zaciekawiła i skłoniła do tych oto przemyśleń. Jestem rada, że Roth nie sprowadził historii do jednego tylko punktu widzenia, że to czytelnikowi zostawił pole do przemyśleń.