Moje pierwsze spotkanie z serią Proza Dalekiego Wschodu i prozą tajwańską. Absolutnie udane.
To, że Lin Shih dopuściła się największej zbrodni, dowiadujemy się z pierwszego zdania książki. To, że poniesie za nią największą z kar – z pierwszego rozdziału. Reszta jest tylko wyjaśnianiem, opowieścią o ludzkich instynktach i samotnej kobiecie, która nie mogła być szczęśliwa.
Wydana za mąż za bezdusznego rzeźnika świń Lin była traktowana gorzej niż zwierzęta, które Ch’en Chiang-shu bezbłędnie uśmiercał. Osamotniona, pozostawiona na łaskę humorów wiecznie niezadowolonego i nienasyconego męża, wykorzystywana przez niego na wszelkie najokrutniejsze sposoby, głodna, truchlejąca na odgłos każdego wypowiadanego przez niego słowa, Lin Shih mogła zajmować się tylko tym, czym powinna – gotowaniem, sprzątaniem i praniem. Służeniem mu.
To nie jest orientalno-kolorowy świat. Li Ang pokazuje jego ciemne strony, podkreśla i wydobywa z niego tylko to, co ludzkie i złe. A jednocześnie tworzy barwną galerię towarzyszących głównej bohaterce postaci. Począwszy od plotkującej, wszystkowiedzącej i dość podłej, choć mającej przebłyski dobroci Ah-wang, Chin-hua, potulnej mieszkanki Wiosennego Pawilonu, po spotykające się na brzegu rzeki kobiety, które zajmują się wzajemnymi docinkami i obmawianiem.
W tle wrzask umierających zwierząt, tryskający posoką świński łeb i doskonale naostrzone ostrze noża.
Małomiasteczkowy, wiejski światek. Pełen podejrzeń, plotkarstwa i nieustającego gadulstwa, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, a tak naprawdę nie wiedzą nic.
Zostaje w pamięci. Polecam.