Trzeci tom męczarni. Postanowiłem jednak bohatersko wytrzymać do końca. Niech będzie, że z okazji Dnia Kobiet. No dobra, trochę przerzucałem strony, gdy tragizm uczuć bohaterki zaczynał wyciskać łzy z opuncji na parapecie. Cierpienia wywołane przez lekturę spowodowały, że poniższa opinia zawiera, obok kilku merytorycznych stwierdzeń, głównie złośliwości i niesmaczne sugestie. Uczciwie ostrzegam.
Ostatnia część trylogii jakością nie różni się od poprzednich. Główna bohaterka, Alina Starkov, jak zwykle zaczyna od załamania, by potem przeżywać okres triumfalnego powrotu do potęgi i chwały, przerywany tragicznymi rozterkami miłosnymi, tworzącymi bezładną mieszaninę rozstań i powrotów, ozdabianą kłótniami, rumieńcami, łzami i sztandarowymi przykładami głupoty. Skoro jednak to ostatni tom to trzymałem się nadziei, że może wreszcie wydarzy się cokolwiek oprócz naprzemiennego romansowania z księciem, siłą ciemności i kumplem z dzieciństwa. Nic z tego.
Autorka niespecjalnie przejmowała się też sensownością fabuły. W poprzednim tomie Alina została potężną magiczką i pozyskała dwa niezrównanej mocy artefakty zwielokrotniające jej moc, co oczywiście nie przeszkodziło jej okazywać się potem wyjątkową niedojdą i zbierać ciągle łomot od byle kogo. Dzięki temu akcja powieści drepce w miejscu a nieliczne jej zwroty w końcu doprowadzają do absurdalnego lecz melodramatycznego rozwiązania. Alina jak zawsze tęskni za swym ukochanym Malem, którego tym razem nie może dotykać zbyt intensywnie ze względu na magiczny odpowiednik przebicia w kondensatorach oraz (uwaga, straszliwe spoilery) wyrafinowany plan przerobienia tegoż ukochanego na amulety z kości, niezbędne do zwalczania sił ciemności. I gdy już obleśnie liczyłem, że Mal, który przez trzy tomy nie zdołał wczołgać się na tę nieszczęsną Alinę, znajdzie w końcu dopełnienie swoich nieudolnych wysiłków miłosnych lądując na niej jako kościana biżuteria lub grzechotki, okazało się, że w końcu tragiczni kochankowie jednak zdołali znaleźć ustronne pomieszczenie a magiczne spięcia tajemniczo im zanikły na czas niezbędny do celów rekreacyjnych. Czy może raczej prokreacyjnych? Trudno przewidzieć. W sumie powinienem był za to odgadnąć, że stężenie cudów w końcowej części książki będzie tak duże, że nie ma co liczyć na strupieszenie głównych bohaterów. Czy wspominałem już o cudownych zmartwychwstaniach?
Jedyną ewidentną i entuzjastycznie przeze mnie przyjętą zmianą, która pojawia się w tej książce w porównaniu z poprzednimi tomami, jest pierwsze i równocześnie ostatnie użycie słowa "dupa" przez zjednoczone siły autorki i tłumaczki. Reszta ("Znowu mnie pocałował, i tym razem nie przestawał - aż policzki miałam zaczerwienione, serce mi galopowało, aż ledwie pamiętałam, jak sama się nazywam...") naprawdę jest trudna do zniesienia po okresie dojrzewania i wywoływała u mnie silne reakcje fizjologiczne, wbrew (jak sądzę) intencjom autorki powiązane głównie z żołądkiem a nie z sercem.
Najwyraźniej nie jestem właściwym targetem marketingowym dla tego typu dzieł. Mea culpa.