Ci, którzy czytali „Mamałygę czyli słońce na stole” Stanisława Makowieckiego, z radością wezmą do rąk dalszą część jego wspomnień, „Ze stepu w Tatry”.
Po szczęśliwym okresie dzieciństwa spędzonego w Besarabii autor przyjeżdża w 1919 roku do Polski, do Zakopanego, gdzie pozostaje do roku 1925, kiedy to zdaje egzamin dojrzałości w tamtejszym gimnazjum.
Wszystko tu jest inne niż w jego rodzinnym kraju, począwszy od krajobrazu, przyrody, klimatu, a skończywszy na ludziach. Wrażliwy i ambitny chłopiec przeżywa bardzo ciężki okres asymilacji. Nostalgia, trudności pierwszych lat powojennych i kształtowania się państwowości polskiej sprawiają, że popada ciągle w konflikty z obcym, nie rozumianym i nie rozumiejącym go otoczeniem.
Wychowany na terenach, gdzie różne kręgi obyczajowe i kulturowe istniały obok siebie wzajemnie się przenikając i aprobując – tak to przynajmniej przechowała pamięć dziecka – nie może pogodzić się z objawami nietolerancji, nacjonalizmu, zaściankowości, niejednokrotnie napotykanymi w małym galicyjskim miasteczku, jakim w owym czasie było Zakopane. Lecz silna i zdrowa natura potrafi wywalczyć sobie miejsce w nowych warunkach. Autor szybko nawiązuje kontakt ze swymi kolegami rówieśnikami, zyskuje wśród nich uznanie, a nawet autorytet.
Harcerstwo daje ujście jego aktywnym społecznym instynktom. Wśród zakopiańskich dziewcząt znajduje przyszłą towarzyszkę życia. Wrogie początkowo góry zaczynają powoli pociągać imaginację. Narty i turystyka – jak niegdyś jazda konna – dają szansę mocnych, męskich przeżyć, sprawdzenia swoich sił i wytrzymałości. Dzięki temu, mając silne oparcie w ojcu, który mądrze kieruje wychowaniem syna, nie popada w kompleksy, przeciwnie – utwierdza się w przekonaniu o własnej wartości i wartościach, jakie sam potrafi nowemu środowisku przekazać.
[Wydawnictwo Literackie Kraków, 1979]