Fragment powieści: W 1-szej klasie. Był czas, kiedy warszawiacy nie znali ani motorniczych, ani szoferów, ani influenzy, ani litwaków, ani drętwicy karku, ani kinematografu, ani nożowców... A dorożki były tylko dwukonne i ich woźniców oberpolicmajster Abramowicz kazał siec rózgami na ratuszu. Za funt kawioru płacili zbytkownicy Szyrokowowi osiem złotych polskich, — a funt żywego szczupaka kosztował cztery ,,dydki“ i to w Wigilję. W owym czasie byli między warszawiakami, pokorni i niepokorni — o pośrednich, t. j. spokornych, nic jeszcze nie słyszano. . . Ludziska byli widocznie wstrzemięźliwsi od gorzałki, czy też zwierzchnicy na kolei wiedeńskiej wyrozumialsi, albowiem za pijańswto ani urzędników, ani niższej służby nie uwalniano!
Człek kupił sobie za 4 złp, groszy 5 (te grosze—na biednych) krzesło do „Rozmaitości i boki zrywał z Żółkowskiego, Panczykowskiego i Damsego, lub Królikowski łzy mu wyciskał. W lecie poszło się do Doliny Szwajcarskiej lub do Haberkanta przy ogrodzie Krasińskich i słuchało się, jak Rajczak trąbił krakowiaki! Do wyższych frajd (wtedy nawet nie używano tego wersalskiego określenia przyjemności) należały wycieczki na „Czyste", gdzie za dziesiątkę dawano szklankę kawy z kożuchem, grubości skóry słonia, a za sześć groszy papatacza, wielkości hebelka stolarskiego. Nieco dalej był ogród Ohma, z muzyką, dwiema łódkami na stawie i specjalnej wielkości rakami, po 50 groszy porcja. Duży kufel piwa bawarskiego z browaru Schiele, Klawe i Haberbusch, — czyli jak przezywali: Ślepy, Kulawy i Oberwus, kosztował dziesiątkę.