Moje pierwsze spotkanie z twórczością Wojciecha Chmielarza. Thriller psychologiczny „Wyrwa”. Wysokie oceny, poczytałam takie opinie, że ho, ho. Więc miałam wysokie oczekiwania. Thriller - czemu by nie? Psychologiczny? To świetnie. Książka na pewno będzie super.
A co dla mnie oznacza super - książka? Musi spełniać co najmniej jeden z warunków, a jeszcze lepiej 2 lub 3.
Super-książka zawiera elementy poznawcze, dowiaduję się o czymś, czego nie wiedziałam lub rozwijam się w jakiejś dziedzinie, poszerzam horyzonty. W „Wyrwie” tego nie znalazłam, ale OK, nie musi być.
Super - książka porusza moje emocje, skłania do przemyśleń refleksji, pokazuje jakieś moralne zagadnienie z zupełnie innej strony. A tu nic. Emocje nie zagrały. Mimo że thriller - wcale nie wiało grozą, nawet przez moment, nawet niepokoju nie zarejestrowałam. Nie zżyłam się też z bohaterami, ani nawet im nie współczułam, bo to niesympatyczni, egoistyczni, zapatrzeni w siebie ludzie byli. A ja wobec nich obojętna. Dwa razy drgnęło mi serce, raz w przedszkolu, gdy Iwonka pobiła się z kolegą, drugi gdy Znajda nie czekała na swojego pana. Książka porusza temat zdrady, zazdrości, zemsty, radzenia sobie ze stratą bliskiej osoby, nieumiejętności porozumienia, niedowartościowania, gaśnięcia miłości, zwycięstwa prozy życia nad jego poetyką. Ale to wszystko już było w innych książkach obyczajowych i to w dużo lepszym stylu. Dla mnie książka ma tylko ambicje, by być psychologiczną.
I wreszcie super - książka wciąga, nie dłuży się, kartki same się przewracają, noc jest zarwana, nie mogę się doczekać co dalej, a najlepiej jak muszę powiedzieć rodzinie „Sorry, że dziś na obiad pizza z dowozem”. A co w „Wyrwie”? Obiecujący wstęp, a potem wieje nudą, wieje i wieje, treść jakby napompowana. Główny bohater Maciek jest mocno czasownikowy : jedzie, pożycza, odwozi, kupuje, dzwoni, spaceruje, siedzi na ławce, myśli, gotuje, pierze itp. Dowiadujemy się obszernie jak to robi, ale nic z tego nie wynika. Akcja przyspiesza pod koniec, ale szybko przygasa. Nawet kulminacyjna scena nad jeziorem jakaś niedorobiona. Trach, ciach i po krzyku. A ostateczne zakończenie, czyli powód? Nie zaskoczyło mnie, zaczęłam podejrzewać po jakichś 100 stronach.
Nie było to moje spotkanie z twórczością Chmielarza udane, oj nie było. Czy przy lekturze się zrelaksowałam? Nie, raczej zmęczyłam oczekiwaniem na koniec. Dla mnie to taka obyczajowa ślimacząca się mamałyga. Ale po lekturze opinii ciekawa jestem „Żmijowiska” i kto to jest Mrotek? Spróbuję ponownie. Jeden punkcik dodatkowy za okładkę.