Druga część powieści „Motyl i skrzypce”. Całe szczęście, że z czytelniczej ciekawości najpierw sięgnęłam po „Motyla…”, choć „Wróbel w getcie” czekał na półce (bardzo dziękuję Wydawnictwu). Obie powieści są tak mocno ze sobą powiązane, że Wróbel bez Motyla wiele by stracił. W porządnej opinii zasadne jest napisać kilka słów o fabule, ale w tym przypadku zdradzenie jakichkolwiek szczegółów dotyczących perypetii bohaterów zadziałoby moim zdaniem ze szkodą dla odbioru powieści, która obfituje w tak dużą ilość zaskakujących zdarzeń i zwrotów akcji, że sza! Absolutnie żadnych spojlerów. Dość powiedzieć, że powieść dużo lepsza niż pierwsza część. Nie siadałam do niej wprawdzie z dobrymi przeczuciami, bo mocno rozbudowany wątek współczesny w „Motylu…” tak bardzo trącił harlequinem, że wydawało się niemożliwe, że w drugiej części coś się zmieni. A tu zaskoczenie - było lepiej.
Na co można liczyć we „Wróblu w getcie” ?
- na historie fikcyjne, ale jak prawdziwe, może czasem i nieprawdopodobne, ale życie pisze różne scenariusze
- na przejmujące opisy życia w wojennym Londynie, nękanym nalotami bombowymi
- na obrazki z czeskiej Pragi, miasta, które się poddało bez jednego strzału, a hitlerowcy wprowadzili własne porządki
- na rzut okiem na mało mi znany Terezin, miasto w całości przekształcone w getto, do którego przenoszono całe żydowskie rodziny. W założeniu miało być modelowym i propagandowym przykładem nowoczesnego i humanitarnego osadnictwa żydowskiego, a faktycznie stało się olbrzymim obozem koncentracyjnym, ze skrajnie ciężkimi warunkami życia. Przedsionkiem Auschwitz, dokąd zresztą wysyłano mieszkańców przepełnionego Terezina w bydlęcych wagonach.
- na spotkanie z odważną i niezłomną kobietą, która została Aniołem Stróżem dla niewinnych istot i starała się postępować godnie i uczciwie i nie wahała się położyć na szali swoje życie
- na opowieść o poświęceniu, poszukiwaniu piękna i pierwiastkach dobroci w najmroczniejszych czasach
- na historię miłości, niebanalnej i nie znającej przeszkód.
I to była piękna opowieść.
A z czym trzeba się liczyć przy lekturze „Wróbla..”?
- że pierwsza połowa książki jest przynudnawa i ciągnie się niemiłosiernie.
- że nie jest to książka stricte historyczna, tylko fikcyjne historie i postaci, raz luźniej, raz mocniej osadzone w prawdziwych miejscach i wydarzeniach, trochę podkoloryzowanych na użytek amerykańskiego czytelnika przez amerykańską pisarkę.
- że brutalne sceny obozowe, które budzą przerażenie wśród licznych czytelników w innych krajach, dla nas - Polaków, którzy mieliśmy u siebie Auschwitz, grozy nie budzą. Cała historia nie jest przytłaczająco smutna i przerażająca.
- że wątek współczesny pozostawia wiele do życzenia, jest ckliwy i infantylny, na szczęście już tak bardzo nie trąci harlequinem jak w I części. Dla mnie ten wątek w ogóle mógłby nie istnieć lub być bardzo mocno okrojony.
- że nie jest to arcydzieło, ale powieść obyczajowa z wielką historią i jeszcze większą miłością w tle
Odnoszę wrażenie, jakby autorka za wszelką cenę chciała dogodzić miłośnikom różnych gatunków. I wyszło jak wyszło. Dla jednych jest za mało poważnie, dla innych za bardzo powierzchownie, profanacja, za dużo romansu, za bardzo nieprawdopodobna historia. A dla mnie? Część historyczna satysfakcjonująca. Miłosno - biznesowy wątek współczesny bez szału, ale do przebrnięcia, jeśli to ma być ceną za poczytanie o Londynie, Terezinie, praskim zegarze, Wróbelkach i ich cudownych obrazach.