Łatwo wymawia się słowo "Indie". Gdy ktoś mi mówi, że był w Indiach, zadaję mu pytanie: 'W których?'. Jest ich wiele. Są Indie elektrowni atomowych, nowoczesnych fabryk traktorów, sprzętu elektronicznego i naczyń z nierdzewnej stali. Są Indie przecudownych tkanin wytwarzanych ręcznie w izdebkach oświetlonych kagankiem: siedemsetmilionowe Indie, w których sto milionów żyje na poziomie wyższym od średniego europejskiego, a sto milionów nie ma i nigdy mieć nie będzie dachu nad głową i własnego łóżka. Są Indie kast, otyłego kupca, dziewczyny sprzedawanej na żonę lub do domu publicznego; Indie ludzi żyjących w błocie nad kalkuckimi kanałami i ludzi mieszkających w luksusowych pałacach godnych monarchy. Są Indie różnych języków, różnych obyczajów, różnych kultur: Indie fanatyków. Indie filozofów. Są Indie zaledwie 'liznięte' przez uczestników orbisowskich wycieczek, nie dostrzegalne przez klientów hoteli o najwyższym standardzie; Indie zawrotnych fortun i ściskanych w garści aluminiowych pieniążków. Są Indie oszałamiającej liczby świątyń i zabytków, pałaców i rajskich ogrodów; Indie rezygnacji i aspiracji. Są pulsujące życiem Indie, do których mnie ciągnie i do których zawsze muszę wracać dźwigając na plecach stary marynarski worek. I te moje Indie, przeze mnie dostrzegane, są zupełnie inne od Indii każdego innego wędrowca.