Przeczytane
Wyjazd dwójki przyjaciół, Kuby i Jaśka, do Skandynawii. Chłopaki wyruszają starym samochodem z Polski, aby zarobić pieniądze i przeżyć przygodę życia. Biorą ze sobą rzeczy, które będą im potrzebne do życia pod namiotem. Tyle, jeśli chodzi o zarys fabuły. Po przeczytaniu opisu spodziewałam się książki podróżniczej, reportażu z drogi czy czegoś w tym stylu chociaż. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o Norwegii, w której nigdy nie byłam. Liczyłam przynajmniej na to, że ta książka to podróż w głąb siebie, że dzięki tej podróży autor próbował lepiej poznać siebie. Przeliczyłam się, bardzo się przeliczyłam. W pierwszym zdaniu opisu przeczytałam: "Wędrowca Żoliborski to podróż wewnątrz przemyśleń..", zastanowiłam się nad tym dopiero teraz. Tu nie chodziło o takie przemyślenia, o jakich myślałam i piszę wyżej. Nie, to faktycznie podróż wewnątrz dziwnej treści przemyśleń autora, dotyczących różnych sfer życia, przede wszystkim w kraju, z którego wtedy uciekł.
Nie wiem jak mam skomentować tę pozycję, naprawdę, pierwszy raz mam pustkę w głowie. Dla mnie to nie było nic innego jak słabo napisany dziennik z podróży wzbogacony o pełne jadu przemyślenia autora dotyczące wiary, filozofii, miłości, historii. Autor kpi z ludzi wierzących, naśmiewa się ze swoich rodaków, uderza też w historię Polski, Jana Pawła II, wspomina również coś o Holokauście. Czytając, można odnieść wrażenie, że jest ekspertem w każdej dziedzinie, pozjadał wszystkie rozumy. I teraz dzieli się tymi mądrościam...