„Nie chcę umrzeć"—tak rozpoczyna de Kruif swoją
piękną książkę poświęconą jednemu z bardziej interesu-
jących i płodnych okresów historii odwiecznej walki nauki
ze śmiercią. W tych prostych słowach brzmi przecież natu-
ralny protest i bunt, jaki rodzi się w świadomości każdego niemal człowieka wobec tragicznej sprzeczności zawartej w pojęciu nieuniknionej, a tym bardziej — gwałtownej i przedwczesnej śmierci. „Czy śmierć jest nieuniknioną konsekwencją życia? Czy życia nie da się żadną miarą przedłużyć ponad normę obecną?... Czy też może ultramikroskopijny grzechotnik albo inne mikroby jeszcze nam nie znane przyśpieszają ten proces zużywania się, który w przeciwnym razie mógłby przebiegać znacznie wolniej?" — pyta de Kruif. I optymistyczną odpowiedź na to pytanie znajduje właśnie w dramatycznej historii pełnej poświęcenia i pasji walki, jaką naukowcy całego świata toczą o prawo do życia, o możność przezwyciężenia przyczyn niepotrzebnej i bezsensownej śmierci.
Książkę de Kruifa czyta się jak powieść kryminalną,
w której geniusz myśli ludzkiej, uzbrojony w entuzjazm
twórczy, bezgraniczną wytrwałość w pokonywaniu przeszkód, głęboki humanizm i lekceważenie własnego bezpieczeństwa, zwycięża — nieraz po ciężkiej i długotrwałej walce — podstępnego, niewidzialnego skrytobójcę. Nie ulega wątpliwości, że gdyby dziś autor zechciał napisać podobne dzieło, miałby do zanotowania nieskończenie więcej zdumiewających nieraz osiągnięć nauki w tej odwiecznej walce z wrogimi siłami natury. W ciągu ostatnich tylko lat kilkunastu medycyna poczyniła tak znaczne postępy, tylu niebezpiecznych wrogów człowieka potrafiła unieszkodliwić, że coraz bliższy wydaje się czas, kiedy życie ludzkie przestanie być bierną igraszką ślepych i nieobliczalnych żywiołów chorobowych, śmierć straci wtedy charakter przypadkowego, nieoczekiwanego aktu, brutalnie
przerywającego bieg procesów życiowych — nieraz w okresie pełnej aktywności i rozwoju. Będzie ona naturalnym i logicznym następstwem stopniowego wyczerpywania się sił i rezerw biologicznych ustroju, tak jak kojący sen jest wynikiem naturalnego zmęczenia po dniu pracy. Starzenie się w tych warunkach przebiegać będzie harmonijnie i stopniowo, bez gorszego od śmierci, przedwcześnie wystepującego zniedołężnienia fizycznego i umysłowego — tak jak pogodny zachód słońca na bezchmurnym niebie po pięknym, słonecznym dniu.
Jesteśmy jeszcze dalecy od tego Idealnego stanu, który
uważany być może za utopijne marzenie fantasty. Niemniej
jednak nawet pobieżny rzut oka na drogę, jaką nauka
przebyła chociażby od czasu powstania książki de Krulfa,
budzić musi otuchę l nadzieję w umyśle najbardziej zatwardziałego sceptyka. Droga ta, od wynalazku do wynalazku, od osiągnięcia do osiągnięcia, prowadzi do kolejnego zwycięstwa nad coraz to inną trapiącą ludzkość plagą, która do niedawna jeszcze wydawała się nie do opanowania.
Najzwięźlejsza jej historia wymagałaby napisania nowego tomu „Walki nauki ze śmiercią", obszerniejszego bodaj
od książki de Kruifa.
A poza tym taka książka musiałaby być ciągle uzupełniana coraz to nowymi stronicami l rozdziałami, aby mogła dotrzymać kroku niepowstrzymanemu rozpędowi, jaklego ostatnio nabiera nauka.
Wystarczy wymienić tu tylko kilka najważniejszych etapów tego imponującego pochodu wiedzy i myśli ludzkiej, aby dać pojęcie o zarysowujących się perspektywach wyeliminowania z życia ludzkiego groźnych wizji chorób, cierpień i niedołężnej starości.
A więc antybiotyki. Kiedy w 1929 roku Pleming stwierdził,
że niektóre pleśnie hamują rozwój drobnoustrojów dzięki
substancji, którą nazwał „penicyliną", nie wyobrażał sobie, jak olbrzymi przewrót wywoła to spostrzeżenie w lecznictwie. Dziś znamy już setki różnych antybiotyków
i nie ma chyba tak ciężkiego zakażenia bakteryjnego, z którym nie można by skutecznie walczyć.(...)