Odkąd wsiadłem minęło już całe pięć minut – wyszeptałem do siebie – to jednak był głupi pomysł żeby przyjeżdżać tu godzinę przed czasem. Zniechęcony wyciągnąłem ulotkę. Wielkie litery na jej szczycie obwieszczały wszem wobec, że ta oferta jest właśnie dla mnie. Mimowolnie skrzywiłem się. Pominąłem brednie zachwalające „jakie to cudowne miejsce na Ziemi”. Powoli zacząłem czytać fragment opisujący ofertę: …oferta jaką proponujemy Państwu dla Waszych pociech zwykło określać się mianem obozu przetrwania. Nie są to jednak typowe wczasy. Miejsce jest oddalone od zgiełku wielkich miast. Młodzież mieszkać będzie w wygodnym i przestronnym hotelu. Podczas wczasów wasze pociechy będą mogły zakosztować życia w samowystarczalnym gospodarstwie wiejskim. Doświadczą tam zarówno pracy w pomieszczeniach gospodarczych, polach, łąkach czy nawet kuchni j ak i zabaw przy muzyce, spacerów po łąkach, nauki jazdy konnej, wspólnych ognisk…