"Nastąpił wreszcie dzień ślubu, ten najsrebrniejszy ze snów życia. Przyszedł ze śniegiem gęstym i zawiał budynki po same okna. Zima w swym futrze królewskim podążała na gody"
Nie gruba książka, właściwie można by rzecz, nowela, która liczy raptem 170 stron, ale jakże ona jest napisana ❗️❗️. Po prostu cud miód i orzeszki 👍 Warto, chociażby dla samego pięknego języka, bo sama historia jest, w zasadzie bardzo charakterystyczna dla czasów, w jakich powstała. A napisana została w 1908 roku, przez zapomnianego już dzisiaj pisarza, po którym w 1944 roku ślad zaginął.
Jest to właściwie zapis historii opowiadanej wśród kilku gimnazjalnych profesorów, którzy wiodą swoisty spór o duchy. Mamy więc w opowieści powiew grozy. Zamczysko gdzieś na uroczym, acz zapomnianym miejscu, oddalonym od ludzkich siedzib o całe hektary. Dziwni ludzie i dziwne zbiegi okoliczności. Książka mnie mocno "zasugestionowała" i dziś chyba będę zasypiać przy zaświeconej lampce nocnej 🙈