Dziecko wyrwane nocą ze spokojnego snu patrzy dookoła szeroko otwartymi oczami. Jego wyostrzone zmysły odbierają każdy szmer czy ruch. Widzi i słyszy więcej. Ten stan "podwyższonej gotowości" trwa przeważnie kilka sekund. W wypadku Romana Łuczkiewicza - ponad 5 lat... Kiedy w kwietniu 1941 roku jedenastoletni Roman, zbudzony nocą przez funkcjonariuszy NKWD, pakował z bratem i mamą najpotrzebniejsze rzeczy w tobołki, nie zastanawiał się, co go czeka. A czekała go długa podróż, która wiodła z rodzinnej willi przy uroczej ulicy Własna Strzecha 19 we Lwowie przez Ural do Nowosybirska i Tomska, i dalej, Obem, do Sosnowki, później przez Kargasok, Suzun, Moskwę, wreszcie Lwów do polskich już Przemyśla i Sanoka. Gdy się zatrzymywali - czasem na kilka dni, czasem na kilka lat - chłonął nowe wrażenia: syberyjskie krajobrazy i przyrodę, tajgę, ludzi - niby innych, a jak podobnych, ich mądrość, obyczaje, opowieści. A oczy miał szeroko otwarte...