"Człowiek lubi wystawiać zwierzęta w dziwnych konkurencjach. Ich imieniem nazywać swoje machlojki. Na nie zrzucać swoje odpowiedzialności. Swoje swojstwa. W przypadku trojańskiego przekrętu poświęcił konia."
Kiedy "Trójjednia" do mnie dotarła, bardzo się ucieszyłam. Postawiłam ją na półce i przyglądałam się za każdym razem kiedy koło niej przechodziłam. Miałam rozpoczęte inne czytania i wiedziałam, że muszę je najpierw zakończyć, by "Trójjedni" poświęcić całą swoją uwagę. Nastawiałam się mentalnie na prawdziwą czytelniczą ucztę nie z tej ziemi, mając wciąż jeszcze żywe w pamięci wspomnienia z "Dotyki".
Ale zacznijmy od początku. Tak więc przyglądałam się jej wnikliwie, bo też i jest czemu się przyglądać, jest to książka, która wcale nie wygląda jak klasyczna książka, ani z wierzchu, zaczynając od okładki, ani w środku. A jak wygląda? Hmmm, kto widział i czytał, ten wie, o czym mówię.😉.
Jednak w końcu skończyła się bierność, a zaczęły czyny, czyli czytanie. I tutaj jak i przy Dotyce dopadło mnie mnóstwo wrażeń, uczuć i odczuć, wszystkie dość znane i znajome, poza jednym. Otóż doznałam czegoś na kształt rozdwojenia jaźni. Bo w tej książce wszystko jest na opak "Deszcz pada z ziemi do nieba" a "Śmierć Chrystusa nie przeszkadza dojrzewać biedronce".
A tak poważniej, moja jaźń, a raczej jej "rozdwójnia"😉, miała nie lada orzech do zgryzienia. Z jednej strony podziwiałam i wciąż nie mogę z tego podziwu wyjść, tę Pana przecudną żonglerkę słowną, Panie Nieznany, dzięki której mój język ojczysty nabrał dla mnie zupełnie innych kształtów, znaczenia i barw. Słowotwórstwo u Pana jest na wielkim jakościowym poziomie. Słowa niby nowe, ale jakże zrozumiałe, jasne i proste, takie swojskie.
Z drugiej strony, mimo bardzo usilnych starań, nie mogłam się "dogadać" z fabułą Trójjedni. Czytałam w skupieniu i powoli, by niczego nie uronić, lecz mimo to, wciąż miałam wrażenie, że stoję gdzieś poza obrębem tej historii. W Dotyce jakoś natychmiast "wpadłam" w treść jak Alicja do króliczej nory. Jakoś natychmiast poczułam się tam jak u siebie, a postacie jakoś natychmiast stały mi się bardzo bliskie.
Tutaj, jestem jakaś obca, owszem historia jest świetna, bardzo ciekawa, ale jakaś... nie moja. Nie potrafię tego inaczej, bardziej wyjaśnić. Nie wiem skąd takie odczucie. Może stąd, że nigdy nie pracowałam w Korpo? W każdym razie, w moim osobistym rankingu, Number One to wciąż "DOTYKA... Poderwać gęsią skórkę do lotu". Ale polecam obie.