"Tam, gdzie kwitną cytryny" Aurory Tamigio to książka, która na 460 stronach mieści trzy pokolenia kobiet, którym oddaje głos, ale też mężczyzn obecnych w ich życiu, którzy mieli bardzo duży wpływ na ich życie.
Autorka w swojej debiutanckiej powieści zastosowała bardzo ciekawy sposób narracji, w którym po kolei oddaje głos każdej bohaterce i to ich oczami poznajemy pewne wydarzenia. Czasem zazębiają się one, dzięki czemu możemy spojrzeć na nie z innej perspektywy, czasem wybiegają odrobinę naprzód, dzięki czemu już z góry wiemy, jaki finał obierze dana sytuacja.
"Tam, gdzie kwitną cytryny" wciągnęła mnie w wir wydarzeń, obnażając relacje rodzinne, wywołujac pewnego rodzaju nostalgię. Możemy w niej odczuć, jak zmieniała się sytuacja kobiet i ich praw na przełomie XX wieku. Ich życie śledziłam z niesamowitym wręcz zainteresowaniem, odkrywając pokłady siły, jaką miała każda z nich: Rosa, jej córka Selma oraz trzy jej wnuczki Patrizia, Lavinia i Marinella. Każda zupełnie inna, próbująca sprostać ciągłym trudom i niesprawiedliwościom, które momentami wydawały mi się aż tak brutalne, każda pełna marzeń i potrzeby miłości. Pokolenia kobiet, których życie wydawało mi się dość kwaśne jak owe cytryny.
Ma w sobie coś ta książka takiego, że z jednej strony wywołuje smutek, żal a jednocześnie nadzieję. W której czuć taką nierozerwalną więź łączącą każdą z bohaterek, zarówno relacji rodzic - dziecko a także na linii rodzeństwa, w którym mimo wielu niezgodności, poróżnień czuć wsparcie i oddanie, czuć, że jedno wskoczyłby dla drugiego w ogień.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Książnica