Słuchając tej książki miałam wrażenie, że autor tworzy coś w rodzaju eposu ormiańskiego, jeśli mogę się tak wyrazić. Tematem książki jest Armenia, która w chwili pisania nie miała niepodległości, i Ormianie. Karaś przedstawia geografię kraju, dzieje narodu, ich kulturę, język, pokazuje mocne strony, naukowców, sportowców, pieśniarzy, poetów, rzeźbiarzy, malarzy pieśniarzy, szachistów itp. Pokazuje obyczaje rodzinne i zagląda do zwyczajów ślubnych. Ukazuje religię, tak pradawną, związaną ze starożytnym chrześcijaństwem i z kolebką judaizmu (raj i góra Ararat). Mówi o smutnych epizodach z życia narodu, o migracjach i skupiskach w innych krajach. Pojawia się Polska, a właściwie Rzeczpospolita Szlachecka i Zamość. Wspomina ulicę Ormiańską i wyjaśnia skąd się wzięła. Mówi o wielkiej roli mniejszości ormiańskiej w dawnej Polsce dla kontaktów ze Wschodem.
Opisując kulturę Ormian w latach 60-tych, czyli w latach powstania książki, miałam wrażenie, że była ona podobna do polskiej kultury z XIX wieku, gdy nasz kraj nie miał państwa i walczył o przetrwanie. Co jest podobnego? Malarstwo krajobrazowe ukazujące kraj i zwykłe życie (Gierymski mi się przypomina), poezja opiewająca piękno krajobrazu, i wielkie masowe nastawienie Ormian na wykształcenie, aby w ten sposób zaznaczyć istnienie narodu. Epizody chwalenia ZSRR przypominały mi umizgi 'konkurenta' do panny, pełne miłych słów, ale kompletnie nieprawdziwe.
Ale tak naprawdę, to najbardziej w książce urzekła mnie opowie...