W listopadzie winiarze zlewali nowe wino. Były to czasy, kiedy każdy winiarz wyrabiał inne. Wieczorami zapraszali się wzajemnie do domów i próbowali swoje wina, pogryzając pierwsze w sezonie kasztany. Takie wino nazywano "szorstkim". Nie do końca sfermentowane, miało w sobie jeszcze jakieś dziecinne nieokrzesanie, nieco chropowatą piankę, meszek, pod językiem zostawiało coś, co nie miało długo przetrwać, coś niewykończonego, przemijającego, jakby ten winny noworodek krył się jeszcze przez chwilę przed zgiełkiem świata. Tak też mówiono o pączkach winorośli, które przychodziły na świat pokryte puszkiem i traciły go na upalnym słońcu. Jeszcze dziś mówimy, że źrebaka trzeba odwłosić, czyli odebrać go matce, nauczyć żyć. To na pamiątkę tego szorstkiego wina i młodego chłopca, który je próbował maczając w nim wargi, napisana została ta książka. Jean-Claude Carriere Wszyscy mówimy Paryż, ach Paryż! A co dopiero Paryż przedwojenny, raj artystów, stolica świata! Jednak prawdziwa Francja jest gdzie indziej, na głębokiej prowincji, tam, gdzie tłoczy się wino, proboszcz przejeżdża na rowerze, a nim powstaną pyszne sery, trzeba naharować się w oborze. Taką dawną wiejską Francję, dzieciństwo spędzone w Langwedocji wspomina Jean-Claude Carriere, pisarz pierwszorzędny. Wyczarował tu nie tylko opowieść rodzinną, lecz także obyczajową i historyczną. To Francja, jaką kocha się dziś najbardziej, bo jeszcze jej kawałek pozostało. Przeczytajcie, zanim tam (znowu) pojedziecie. Marek Bieńczyk