Ben Goldacre to brytyjski lekarz, pisarz i dziennikarz naukowy, który jest głównie znany z z kolumny "Bad Science" w "The Guardian". Krytykuje różne formy pseudonauki i medycyny niekonwencjonalnej.
Oryginalny tytuł "Szkodliwej medycyny" to właśnie "Bad Science".
Przyznaję, że spodziewałam się czegoś kompletnie innego. Większego udziału samej medycyny, nawet tej niekonwencjonalnej, ale nie poddawałam się i czytałam dalej. Być może za rozdziałem trzynastym coś takiego się pojawia, być może ponieważ nie byłam w stanie tej książki przeczytać.
Zgadzam się, że Autor wiedzę posiada i prawdopodobnie chce się nią dzielić, ale kiedy robi to w tak protekcjonalnym stylu jak Ben Goldacre to niestety, ale ja tego nie kupuję.
Kiedy czytam książkę nie chcę by Autor zwracał się do mnie jak do półgłówka, żeby nie zakładał, że jestem mniej inteligenta od niego, a niestety takie wrażenie po tych kilkunastu przeczytanych rozdziałach odniosłam.
Pisze o dziwnych, nic wnoszących praktykach w szkołach, które mają pobudzić uczniów do koncentracji, a tak naprawdę są bezwartościowe.
Spotkamy się tu naciąganiem klienta na różnego rodzaje kuracje detoksykujące organizm.
Porusza temat oszukiwania klientów branży kosmetycznej - jakoby jakikolwiek krem mógł mieć inne właściwości niż jedynie nawilżające.
Dowiemy jak manipuluje się wynikami testów, jak dopasowuje się statystki do własnych potrzeb żeby sprzedać lek.
Jak jesteśmy podatni na wszelkie sugestie - my - bo przecież sam Autor zapewne nie jest.
Wspomina obszernie o homeopatii, że nie istnieją żadne badania, które potwierdzałyby, że ona naprawdę działa. Połykamy tylko tabletki z cukrem - efekt placebo. Ale jednocześnie ten sam Autor pisze o mocy roślin, które jak wiemy, stosuje się w homeopatii.
Obszernie rozprawia się z Gillian McKeith - amerykańską dietetyczką i osobowością telewizyjną. Dostaje się też ogólnie dietetykom.
I tak jeszcze mogłabym długo wymieniać - wiedzy w tej książce na pewno nie brakuje, choć odkrywcza również ona nie jest, a nie uważam się za przesadnie w tych dziedzinach wykształconą.
Nie brakuje też przydługich mów o tym, czego sam Autor dokonał i do jakich to dokumentów uzyskał dostęp. Superbohater.
Jednak sposób jej podania dla mnie nie jest ani pełen goryczy, ani pełen sarkazmu, a tym bardziej nie widzę tu żadnego żartu - choć do tej pory myślałam, że rozumiem brytyjskie poczucie humoru.
Mimo szczerych chęci - nie mogę zmusić się do jej przeczytania.
Zmęczyła mnie ta książka. Nie wiem ile to "zasługa" samego Autora, a ile Tłumacza - choć zakładam, że wiernie oddał to, co Goldacre chciał przekazać.
Niedawno czytałam żartobliwe podsumowanie stopni edukacji: kiedy kończysz licencjat - myślisz, że wiesz wszystko, kiedy kończysz magistrat - myślisz, że nic nie wiesz, a kiedy kończysz doktorat - wiesz, że to inni nic nie wiedzą.
I chyba w takim tonie właśnie, jest napisana ta książka.
Nie mogę jej nikomu odradzić, ani nikomu polecić.
Ocenić też nie potrafię, bo nie dobrnęłam do końca.