Okrutniejszy od losu jest tylko autor,
który wymarzył dla swojego bohatera wielkie czyny.
Aż ciężko uwierzyć, że od uratowania Kijowa przed Żmijem minął niecały tydzień. Główne bohaterki nie zdążyły nawet nacieszyć się mocą i przywilejami Kijowic nim te nie zaczęły im ciążyć. Waga dobra i zła z każdą chwilą przechyla się coraz bardziej, trupy dosłownie wychodzą z szafy a jakby tego było mało, na scenę wpada córka Kyłyny żądając należnego jej tytułu i mocy dziedziczki.
Przed Maszą, Daszą i Katią wiele trudnych decyzji i działań. Od tego jakie podejmą kroki i czy gotowe będą złożyć ofiarę zależą losy Miasta i jego mieszkańców: przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Jak potoczą się dzieje Kijowa, gdy cofnie się rewolucję? Czy zło może prowadzić do dobra, a dobro do zguby? Czy każdy dobry uczynek musi zostać ukarany? I komu do diaska wierzyć, gdy wokół Ciebie wszyscy wydają się snuć własną sieć knowań i tajemnic?
Wiedźmy Kijowa Strzał w operze to książka w której trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć. O ile pierwszy tom był dobry, o tyle drugi przerósł moje oczekiwania. Łada Łuzina niczym kijowica za pomocą magii łączy w swojej powieści fantastykę i historię snując z nich opowieść, która jak zaklęcie wciąga czytelnika do środka. Nie znam drugiej pisarki ani pisarza, którzy tak umiejętnie potrafiliby utkać historię mieszając w niej przeszłość i magię potrzebną do jej obudzenia. Dziesiątki nawiązań literackich i ciągłe wzywanie Bułhakowa sprawia, że skończywszy Wiedźmy człowiek ma ochotę sięgnąć po Mistrza i Małgorzatę czy Białą gwardię i szukać w niej wszystkiego czego już dowiedział się na kartach opowieści o trzech kijowicach.
Tyle, że „[...] Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała. [...]”
Nie owijając w bawełnę: książka Wiedźmy Kijowa Strzał w operze mnie zachwyciła. Dawno żadna pozycja nie zmusiła mnie do tak intensywnych przemyśleń nad naturą ludzi i sensem istnienia. Nad dobrem i złem, które bez siebie nie mogą istnieć, nad przeznaczeniem i sensem poświęcenia… Bowiem choć zalicza się ją do fantastyki ma w sobie więcej z nurtu filozoficznego niż zajęcia z filozofii, na które uczęszczałam na studiach. Ten literacki miszmasz wymusza chwilę postoju, refleksji i zadumy nad przeszłością i przyszłością, zrozumienia, że jedno bez drugiego nie może istnieć – jednocześnie nie tracąc ani krzty magii napędzającej fabułę i losy głównych bohaterek.
Łada Łuzina, która bez zbędnej skromności sama nazywa siebie „Panem Bogiem swojej książki” bez najmniejszych skrupułów rozgrywa dzieje swoich wiedźm dając im na przemian to uśmiech losu to znowu rzucając kłody pod nogi, tak że i bohaterki i czytelnik nie wiedzą czego się spodziewać na kolejnej stronie. I choć w tym tomie prym zdecydowanie wiedzie moja ulubienica Masza ma to swoje gorsze strony – bo i obrywa jej się najbardziej.
Ale do brzegu, bo zaraz wyjdzie mi tutaj elaborat :D Wiedźmy Kijowa Strzał w operze ukradły mi serce i spokojny sen, zmusiły mnie do niełatwych przemyśleń jednocześnie zabierając do świata, który dziś istnieje już tylko na zdjęciach i w spisanych wspomnieniach. Zachwyciły mnie i jednocześnie przeciągnęły przez całą gamę emocjonalnych wyzwań od irytacji i złości po smutek i zakochanie w złotych dachach cerkwi, które podziwiałam razem z Maszą. Bo musicie mi uwierzyć, gdy mówię, że ta książka ma w sobie prawdziwą moc, moc która pozwala czytelnikowi razem z Daszą pędzić przez miasto na mopedzie i razem z Katią niczym rasowym bankierem pomnażać majątki. I cierpieć razem z Maszą … cierpieć nad wszystkim co utraciła i co musiała zniszczyć. Razem z nią podejmować decyzje od których zależeć będą losy milionów i trzech wiedźm, złożyć ofiarę i podążyć za swoim przeznaczeniem. Bo przecież nigdy się nie narodzić, to nie to samo co umrzeć….
Dla mnie 10/10
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Insignis
#współpracarecenzencka
#współpracabarterowa
#współpracareklamowa