Do „Zmierzchu" mam sentyment bardzo duży. Wiadomo, ani książki ani filmy nie są Oskarowymi dziełami, jednak coś mnie przyciąga do tych pozycji i często do nich wracam.
Kiedy więc na rynku pojawiło się „Słońce w mroku" wiedziałam że muszę ją przeczytać.
Z początku czytało mi się naprawdę dobrze. Historia była dokładnie taka jak była opisywana oczami Belli, jednak teraz spojrzeć można było na nią z perspektywy nieśmiertelnego wampira.
Zaczęłam się irytować mniej więcej po scenie na parkingu i uratowaniu życia Belli. Opisywane przez Edwarda uczucia/przemyślenia były straszne zagmatwane i często się mieszały. W jednej sekundzie określa Bellę jako zwykłą śmiertelniczkę nie wyróżniającą się urodą, tylko po to żeby dwie strony dalej skomentować jaka jest piękna i jakie jej oczy mają głębokość. W jednej sekundzie mówi że Bella jest nikim nieznaczącym, by trzy strony dalej płakać nad tym że nie może z nią być mimo że tak bardzo ją kocha.
O ile przez pierwotne 4 tomy Zmierzchu naprawdę kibicowałam Belli i Edwardowi, to po przeczytaniu Słońca w Mroku zniknęła ta cała delikatność i ten cały urok i zaczęłam się zastanawiać czy może nie byłoby jej lepiej z Jacobem. Wiadomo, relacja między Bellą i Edwardem nie była zwyczajna, nie była do końca zdrowa. Ale gdzieś tam, moje nastoletnie serce, uwielbiało jak Edward troszczył się o Bellę, jak starał się od niej uciekać byleby jej nie skrzywdzić. W Słońcu w Mroku Edward to hipokryta, egoista który nie pozwala Belli praktycznie na nic, trzyma nad nią całkowitą kontrolę i nie zgadza się praktycznie na nic. Już nie mówiąc o ciągłym śledzeniu / obserwowaniu. Scena, gdzie Edward posmarował smarem okna żeby nie skrzypiały, żeby mógł dalej podglądać Bellę była co najmniej creepy.
Moje ocena tej pozycji byłaby zdecydowanie niższa gdyby nie sentyment oraz niektóre sceny związane z przedstawianiem myśli pobocznych bohaterów (chociaż tutaj tylko wybiórcze sceny, bo nie które były tak cringowe że chciałam zamknąć książkę i zakopać się pod kołdrą). Małym plusikiem była też postać Rosalie i przedstawienie jej w kontekście znalezienie Emmeta. Na duży minus - obszerność książki. "Zmierzch" miał ok. 400 stron, "Słońce w Mroku" dwa razy tyle. Gdyby nie nudne sceny lejące się jak flaki z olejem to miałoby to może sens. A tak...
Słońce w Mroku miało potencjał, ale autorka niestety nie podołała zadaniu.