Przeczytałem praktycznie w jeden dzień. Kilkadziesiąt stron zostawiłem sobie na "po pracy".
Wciągnęła mnie. Mocno się wkręciłem.
Inteligentny diler kokainy, który z Olsztyna przybył studiować na ASP. Bo lubił rysować. Często w narracji odnosi się do obrazów. Do obrazów i do zapachów. Jacek jest człowiekiem wrażliwym na zapachy. Nie lubi, gdy mu się pali w samochodzie. Albo je z pełnymi ustami. Albo chucha z boku. Fuj!
Dzięki Jackowej wrażliwości poznamy zapachy świata celebrytów, korpo-liderów, gwiazd telewizji, różnej maści (skończonych?) artystów. Wielki, zepsuty do szpiku kości, warszawski światek. Światek, bo do śmietanki towarzyskiej, nijak nie przystaje.
Jackiem zaczyna interesować się półświatek. Bo jest inny, nieznany. Nasz diler działa dyskretnie, przez konkurencję widziany jak duch. Pojawia się, handluje, zarabia i znika. Niczym niewidzialny z powieści Wellsa.
Ma w tym swój cel. Poznajemy cały ten światek z perspektywy dilera. Zaczynamy mu kibicować.
"Jeśli ktoś lub coś ma cię zaskoczyć, i tak to zrobi'.
Wielu zaskoczyła wiadomość w telewizji o znanym celebrycie, który będąc pod wpływem kokainy, prowadzi samochód i potrąca matkę z 5-letnią córką. Od wtedy wszyscy interesują się tym, kto sprzedał. Jackowi robi się gorąco.
Poznajemy brutalny świat warszawskich klubów, ludzi szukających zabawy za wszelką cenę.
Powieść dobitnie pokazuje, co narkotyki do spółki z alkoholem, wyrabiają z ludzkimi mózgami.
Wspomniany wyżej celebryta mógł wyhamować przed kobietą z dzieckiem. Ale z ciekawości pojechał dalej... z ciekawości...
I tu pada pytanie o moralną odpowiedzialność za ten wypadek. Czy bardziej winny jest ten co zażył i potrącił czy równie winny jest diler?
Nie rozpisuję się więcej.
Powieść wciąga, pozostawia z pytaniami i takim... takim dziwnym uczuciem niespokojnego zmęczenia.
Bo jak to możliwe, że kibicujemy dilerowi, człowiekowi, bądź co bądź, sprzedającemu spustoszenie i śmierć.
Mam zgryz i nie mam go.
Pazinę polubiłem. Tylko ją.