Popowa rozrywka bez cięć wyszukanych. Kolorowa, energiczna i bez nadęcia starych pierników. Nasycona nastoletnim tigerem - nabuzowana męską fantazją oraz muzyką na pełen regulator. Nasączona spontanicznością czy energetyką ciał. Tkająca rewiry w kodach sennych, kiedy Scott śni o różowej piękności - ujawnia się na imprezie w jawnej, materialnej kompozycji. Historia o dorosłym chłopaku, który spotyka się z chińską licealistką, ma otwarty umysł i naturalny popęd seksualny do ekstrawaganckich młódek. Lekko frywolna i przystająca na dzisiejszy konkubinat, gdzie młodzi nie zważają na kolor skóry czy kraj pochodzenia. Wskakuje, typowa dla gatunku, nerdyzacja społeczeństwa i wygłupy leniwej psychologii dorosłych ludzi, którzy nie potrafią żyć bez swoich zabawek oraz kapeli, która wyśmiewa talent artystyczny. Temat twardej rzeczywistości skutecznie potraktowany z kpiącą, szyderczą miną. Trwający w złudzeniu, szybujący na skróty i bez atomistycznej, społecznej kolubryny. Scott Pilgrim to zabawka kanadyjskiego twórcy, który doskonale ukazuje portret młodego pokolenia, gdzie na zabawie dominuje atmosfera zblazowanego towarzystwa, gdzie nie ma poważnych problemów, dlatego wymyślają sztuczne wojenki. Płynna narracja zaspokaja nijaki portret charakterologiczny naszych protagonistów. Banał opakowany w ładne pudełeczko, chociaż jestem za stary na przygody dorosłych dzieciaków.