"Nic mi nie jest"
Fascynującą zagadką jest dla mnie przy tego rodzaju książkach fakt, że ktoś chce je czytać... Nie widzi, jak są powtarzalne, oderwane od rzeczywistości? Ucieka od niej w TO? Naprawdę TO jest to, o czym marzą kobiety? Żeby ją kochał. I rozumiał. I żeby był wysportowany, niepokojący, trochę niebezpieczny i prymitywny, jak gangster. I żeby był sławny. I bogaty... Idealny książkowy odpowiednik Hollywood - "fabryki snów". Czy sny muszą mieć sens lub być prawdopodobne? Nie. Funkcją snów jest ucieczka od rzeczywistości, odkrywanie utajonych pragnień. Mężczyźni też czasem uciekają - w thrillery, kryminały, pornografię. To taka sama ucieczka, jak ta kobieca, tylko pozbawiona psychologii. Nie potępiam ucieczki per se - czasem jest człowiekowi potrzebna. Jednak mam wrażenie, że jeśli ktoś po jednym harlequinie sięga po kolejny, może się zapętlać w pułapce - stawia się w beznadziejnej sytuacji księżniczki ze szklanej góry, oczekującej księcia, którego nie ma. W przypadku Amerykanek jest to nie książę, lecz bogaty kowboj-intelektualista o delikatnych rękach. Człowiek-oksymoron. To smutne. Przede wszystkim smutne jest jednak to, że kobiety - tak wrażliwe na słowa - dają się uwieść tak kiczowatym językiem, że taka narracja jest je zdolna dokądkolwiek przenosić. O samej akcji, w której musi być przynajmniej kilka kulminacji i wahań nastrojów - od wrogości do "szalonej miłości" i odwrotnie, jak napady zimna i gorąca w okresie menopauzy - z litości nie ...