Fragment: PRZEDMOWA
— »Patrz pan jaka to śmieszna kobieta!« zawołał głos dźwięczny kobiecy. Trzeba bowiem wiedzieć, że siedziałem zamyślony w salonie pierwszopiętrowym, przy oknie, czekając na jego właścicielkę, która mnie powoławszy przez dwie już godzin kończyła toaletę swoję. Spojrzałem na mówiącą: była śliczna a ustrojona tak świeżo i wytwornie, jakby tylko co wycięta z żurnalowej ryciny. Spojrzałem w dół za tą śmieszną kobietą: była to uboga w łachmanach okropnych, których strzępki wlekły się za nią po błocie ulicznym, miała z śobą troje dzieci, jedno wisiało z tyłu, drugie z przodu brudną płachtą podziurawioną obwinięte, a trzecie wpół-nagie prowadziła za rękę, i trzęsącym się głosem, aż zęby dzwoniły, wzywała litości. Spojrzałem znowu na panią salonową: zbrzydla okropnie, rumieniec różem nałożony zdawał się odstawać od twarzy, a jej bladość wydała mi się jak wapniane obielenie kamienia... wewnątrz kamień, z wierzchu szych i fałsz!...
— » Śmieszne babsko uliczne!« powtórzyła piękna pani; »ale mniejsza oto, ja prosiłam pana jako znakomitego pisarza naszej stolicy, byś przyszedł; życzę sobie bowiem elegii pięknej nad śmiercią mojej nieodżałowanej suczki, tak pięknej, tak czystej i pewnie rozumniejszej od tych półzwierząt, które ta baba dźwiga na sobie.
— »Patrz pan jaka to śmieszna kobieta!« zawołał głos dźwięczny kobiecy. Trzeba bowiem wiedzieć, że siedziałem zamyślony w salonie pierwszopiętrowym, przy oknie, czekając na jego właścicielkę, która mnie powoławszy przez dwie już godzin kończyła toaletę swoję. Spojrzałem na mówiącą: była śliczna a ustrojona tak świeżo i wytwornie, jakby tylko co wycięta z żurnalowej ryciny. Spojrzałem w dół za tą śmieszną kobietą: była to uboga w łachmanach okropnych, których strzępki wlekły się za nią po błocie ulicznym, miała z śobą troje dzieci, jedno wisiało z tyłu, drugie z przodu brudną płachtą podziurawioną obwinięte, a trzecie wpół-nagie prowadziła za rękę, i trzęsącym się głosem, aż zęby dzwoniły, wzywała litości. Spojrzałem znowu na panią salonową: zbrzydla okropnie, rumieniec różem nałożony zdawał się odstawać od twarzy, a jej bladość wydała mi się jak wapniane obielenie kamienia... wewnątrz kamień, z wierzchu szych i fałsz!...
— » Śmieszne babsko uliczne!« powtórzyła piękna pani; »ale mniejsza oto, ja prosiłam pana jako znakomitego pisarza naszej stolicy, byś przyszedł; życzę sobie bowiem elegii pięknej nad śmiercią mojej nieodżałowanej suczki, tak pięknej, tak czystej i pewnie rozumniejszej od tych półzwierząt, które ta baba dźwiga na sobie.