Jak daleko sięgam pamięcią, granica między fantazją a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana. Potrzebowałem niemal całego życia, by zrozumieć, że właśnie w tym tkwi klucz do istoty mojej egzystencji. To zatarcie stało się wprawdzie przyczyną wielu zmartwień, spięć, rozczarowań, a nawet prawdziwych katastrof życiowych, ale również otworzyło przede mną drzwi, które bez tego pozostałyby na zawsze zamknięte.
Chłopcu dorastającemu w komunistycznej Polsce sztuka i poezja, fantazja i marzenia wydawały się o wiele bardziej realne niż ciasne granice świata, w którym rósł. Już we wczesnej młodości uświadomiłem sobie, że zasadniczo różnię się od otaczających mnie ludzi. Żyłem w osobnym, własnym świecie, wyczarowanym przez wyobraźnię.
Kiedy oglądałem wyścig kolarski w Krakowie, zawsze to ja byłem zwycięzcą. Kiedy szedłem do kina, to ja byłem bohaterem albo stojącym za kamerą reżyserem. W teatrze, siedząc na galerii, ani przez chwilę nie wątpiłem, że prędzej czy później to właśnie ja –na scenach Warszawy, Moskwy, a może Paryża, tej odległej i romantycznej stolicy kulturalnego świata –przyciągnę spojrzenia tłumu. Wszystkie dzieci od czasu do czasu puszczają w ten sposób wodze fantazji. Jednak w przeciwieństwie do większości, która wkrótce godzi się z szarzyzną codziennego życia, ani przez chwilę nie wątpiłem, że moje sny któregoś dnia się spełnią. Byłem głupio i naiwnie przeświadczony, że jest to nie tylko możliwe, ale nieuchronne, z góry ustalone, równie nieuniknione, jak ta ponura egzystencja, która powinna była przypaść mi w udziale.
Przyjaciele i najbliżsi, przyzwyczajeni do kpin z moich wybujałych ambicji, szybko zaczęli traktować mnie jak błazna. Uwielbiałem bawić otoczenie, więc beztrosko grałem tę rolę. Tym bardziej, że piętrzące się przede mną przeszkody udawało mi się nieraz pokonać wyłącznie dzięki fantazji.
(…)
Dobrze, że napisałem tę książkę na gorąco, kiedy moje wspomnienia były jeszcze świeże i wyraźne.
Większa część życia upłynęła mi w kolejce górskiej wesołego miasteczka, gdzie pokonywałem najostrzejsze zakręty, wspinałem się wysoko –ogromne sukcesy, radość, przyjemności –po czym zatracałem się w otchłaniach bólu i rozpaczy. Wreszcie ta zwariowana wędrówka zaprowadziła mnie w nieoczekiwane miejsce: uczucie błogiego spokoju, który odważę się nazwać szczęściem.
I dlatego nie żal mi ani chwili z przebytej drogi.
Bo gdyby koleje mojego życia potoczyły się inaczej, nie miałbym dziś rodziny i nie poznałbym uczucia rodzinnej więzi. Niczego innego nie pragnę.
Tego, co mam dzisiaj, nie oddałbym za nic, nawet za cenę zmiany wydarzeń z przeszłości.
Opinie